Ruter i Pixel

Lipiec 2010

poniedziałek wtorek środa czwartek piątek sobota niedziela
1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 VII - 07 VIII
Relacja z wakacji w Sudetach
 

Czwartek (1 VII)


Głęboką nocą (tuż przed 1-szą) Ruter przyłapany w korytarzu po ataku głodu. 
Tak bardzo wyczerpany męczącą czynnością zaspokajania głodu, że legł do spaniu tak jak jadł.


Pomimo nocnego obżarstwa rano nie zamierzał zrezygnować z okazji otrzymania dobrego kęsa. 
Tym razem wspomagany przez Pixela dobrze wiedział, że kuchnia podczas przyrządzania posiłków 
jest najlepszym miejscem do leżenia


Pixel czujnie drzemie w swojej budzie (około południa). 

Sobota (3 VII)

W pierwszą sobotę lipca wreszcie udało się zrealizować pierwszy w tym roku wypad w góry. Psiaki przy tym były o tyle szczęśliwe, że w wycieczce towarzyszyła nam Anka. Właściwie, biorąc pod uwagę jej działania logistyczne w zakresie zapewnienia nam wyżywienia można by powiedzieć, że to my towarzyszyliśmy w wycieczce jej. A w każdym razie z pewnością bez jej udziału wycieczka nie była by tak dobrze zorganizowana.

Na pierwszy dzień wycieczki za cel obraliśmy Pasmo Barnasiówki. Jest to dobrze mi już znane miejsce, bowiem dwa lata temu odwiedziłem go z Ruterem dwukrotnie. Dlatego tym razem postanowiliśmy wycieczkę rozpocząć od strony wschodniej, czyli od Myślenic. Pogoda na wycieczkę wydawała się idealna. Temperatura była łagodzona przez przyjemny chłodny wietrzyk, nawet w lesie. Psiaki od pierwszych chwil rozpoczęły szaleństwa. Początkowo szlak prowadził przez łąki i pola. Oba psy, ale w szczególności Pixel, wykorzystały to do gonitw i buszowania w wysokiej trawie. Przemieszczały się przy tym tak szybko, że nie udało mi się zrobić im ani jednego zdjęcia. Po wejściu w las rozpoczęło się ostre podejście na Dalin. Na jego szczycie zarządziłem pierwszy odpoczynek. Psiaki rzuciły się spragnione do misek z wodą.


Odpoczynek na szczycie Dalina.


Na ścieżce znalazło się kilka dość sporych kałuż. Widać, że Ruter nie omijał ich.


Przyjemny wietrzyk chłodził mnie w trakcie marszu, jednak psiaki musiały dotkliwie odczuwać temperaturę
 tym bardziej, że bez ustanku goniły wzdłuż ścieżki i buszowały wśród drzew.


W oczekiwaniu na resztę wycieczki.


Diabelski Kamień zdobyty.


W tym samym miejscu dwa lata wcześniej pozował Ruter.


Pixel nawet w trakcie odpoczynku nie usiedzi w jednym miejscu.

Diabelski Kamień był naszym celem w tej wycieczce. Niestety, jego otoczenie okazało się jeszcze bardziej zdewastowane niż dwa lata temu. Sterty odpadków i pokłady rozbitego, tłuczonego szkła zdecydowały o naszym szybkim odwrocie. Zaraz na samym początku trzeba było jednak wydrapać się ponownie na wysokość grzbietu. I tutaj Ruter zaprotestował. Stanął na początku wzniesieniu błagalnie patrząc na nas. Najwyraźniej miał dość wspinaczki. Dzięki intensywnej zachęcie udało się go nakłonić do dalszego marszu, jednak widać było że przychodzi mu to z dużym trudem. Po osiągnięciu grzbietu Ruter nieco się ożywił i nie było już więcej problemu, choć przez długi czas wlókł się smętnie za nami i musiało minąć sporo czasu zanim doszedł do siebie na tyle by podbiec za Pixlem.


Ruter smętnie kroczy za nami szukając doraźnej ulgi w kałużach.


Po pewnym czasie Ruter zdobył się nawet na takie ożywienie, że usiłował wskoczyć na drzewo.
Pixelowi prawie to się udało, bo wdrapując się po pniu osiągnął wysokość ponad głową Rutera, choć na krótki moment tylko...
Ciekawe, co psiaki tak bardzo tam zainteresowało - nie udało mi się tego ustalić.


Po jednej z bardziej intensywnych gonitw po lesie Pixel musiał studzić się w kałuży.


Dość długo nie chciał wyjść z tej kałuży.

Dzień zakończyliśmy na stałym miejscu biwakowym w Gorcach, cały czas przy pięknej pogodzie. Pixel nie miał żadnych trudności w zrozumieniu, że na tę noc naszym domem jest namiot. Zmęczeni pierwszą kilkunastokilometrową wycieczką w tym roku szybko poszliśmy spać. Psiaki też jakby tylko na to czekały.

Niedziela (4 VII)

Nocleg minął bardzo spokojnie. Wbrew obawom Pixel znakomicie przystosował się do nowych warunków i jakoś udało nam się wszystkim pomieścić w jednym małym namiocie. Oba psiaki spały jak zabite. Dopiero nad ranem, już sporo po świcie, zdecydowałem się otworzyć namiot i przespacerować z psami. Ciekaw byłem ich kondycji. Okazało się, że oba psiaki szybko zregenerowały swoje siły, bo natychmiast po wyjściu z namiotu rozpoczęło się brykanie. Po powrocie z krótkiego spaceru rozpoczęły się kłopoty, bo psiaki nie chciały się uspokoić. Musiałem użyć całej swojej siły perswazji by utrzymać je w miejscu.


Spacyfikowane psiaki z trudem wytrzymujące przez chwilę na miejscu.


Dywanik nie pomógł, więc próbuję blokować je w namiocie.


Czy można spacyfikować psy przy pomocy namiotu ?


Tylko przez chwilkę...

Cóż, bardzo wczesny poranek, dość chłodny. Wszyscy wokół jeszcze śpią, a my wyruszamy na spacer. Ruszam w nadziei, że zdołam zaspokoić w krótkim spacerze niespodziewany napływ psiej energii. Zgodnie z oczekiwaniami psy harcują bez ustanku. Jeszcze kilkanaście godzin wcześniej Ruter ledwie się ruszał, a teraz brykał pomiędzy drzewami jak młody źrebak. Ale wszelkie rekordy pobijał Pixel, jakby chciał udowodnić, że nigdy nie będę wstanie go zmęczyć. 

Po kilkunastu minutach dotarliśmy nad brzeg potoku. Nagle, za dużym głazem, Pixel i Ruter zniknęli mi z oczu. Zaniepokojony podbiegłem i tuż za głazem, już we wodzie zobaczyłem broczące oba psiaki. Nie hasały, lecz powoli brodziły we wodzie zanurzone po grzbiety. Musiały czuć wielką ulgę, bo nie miały zamiaru przez długi czas wychodzić na brzeg.


Psiaki szukają ulgi we wodzie.


Chwilę póżniej, w nieco innym miejscu, usiłowałem zabawić je rzucając kamyki do wody.


Ruter podjął zabawę.


Po powrocie ze spaceru psiaki padły. Wreszcie, przez resztę poranka, mieliśmy spokój. 

Po śniadaniu postanowiliśmy zebrać się na jeszcze jedną górską wycieczkę. Tym razem przekonałem Ankę do trasy z Przełęczy Knurowskiej na Lubań. Co prawda na pokonanie całej trasy nie mieliśmy już żadnych szans, ale trasa jest na tyle atrakcyjna, że warto  ją zrobić chociażby w kawałku.


Pierwszy odpoczynek na szczycie Bukowinki.


Widok ze szczytu Bukowinki na Tatry przesłania nam Pixel.


Krótki odpoczynek na trasie.


Pixel czujnie obserwujący nowe otoczenie.

Już za Studzionkami,  w pobliżu Kotelnicy, zrobiliśmy sobie dłuższy odpoczynek. Psiaki legły zmęczone w cieniu, ale nie na długo. Wprawdzie dostały picie oraz sporo smakołyków, ale jedzenia postanowiłem im większego nie dawać. Psiaki rozpoczęły więc zabawę między sobą. Zafascynował nas jednak Pixel wykazując niezwykła zręczność w skakaniu po balach drzew i w balansowaniu na nich.


Pixel bez najmniejszego wysiłku porusza się po pniach.


W tej pozycji wytrzymał przez kilka minut rozglądając się przy tym na około 
jakby właśnie stał w kuchni na podłodze a nie na wąskim pniaku.


Tutaj jednak zaniemówiłem z wrażenia już zupełnie. Pixel stojąc w miejscu obracał się na różne strony 
w zależności od tego gdzie go coś zainteresowało. Ani przez chwilkę się nie zachwiał.


Trwało to na tyle długo, że bez pośpiechu zdążyłem podać Ance aparat a ona 
pstryknęła kilka fotek Pixelowi w tak nieprawdopodobnej pozycji.


Ruter przyglądał sie Pixelowii balansującemu na pniaku a później zabrał się za obgryzanie gałęzi.


Była też i zabawa nową zabawką, a później odpoczynek.


W drodze powrotnej odpoczynek w skraju Studzionek.


To już koniec wycieczki. Rozpoczynamy schodzenie na Przełęcz Knurowską.


W samochodzie psy bardzo szybko się ululały.


Jedna z wielu pozycji przytulonych do siebie śpiących psiaków.

Poniedziałek (5 VII)


Tuż po południu Ruter zasnął nad ciastkiem.

Wtorek (6 VII)


Wczesnym rankiem , jeszcze przed spacerem, Pixel przyłapany w swojej budzie.

Środa (7 VII)

Tuż po południu Ruter znowu wpadł w melancholię i przytaskał na wersalkę wiewiórkę. Tym razem było to o tyle oryginalne, że położył ją sobie na głowie. Poniżej kilka fotek prezentujących tę sytuację.

Sobota (17 VII)


Szósta rano, a psy już na balkonie czujnie śledzące życie osiedlowe.

Niedziela (18 VII)


Przed południem psiaki jakoś nie mogą sobie znaleźć miejsca.


Wieczorem, Ruter swoim zwyczajem, zasypia na moje wersalce z zaplecionymi łapkami.

 

19 VII - 07 VIII: Spacery i wycieczki w Sudetach

Dzień 1. Przejazd
Dzień 2. Niewielka wycieczka wokół Pokrzywnej.
Dzień 3. Całodniowa wycieczka na Biskupią Kopę.
Dzień 4. Zlaté Hory i okolice, Kostel panny Marie Pomocné.
Dzień 5. Jeseniki. Sedlo Videlský Kříž. Kamzici Skala. Bila Opava.
Dzień 6. Karlov pod Pradědem.
Dzień 7. Uhlířský Vrch, Andělská Hora, Karlova Studánka.
Dzień 8. Vysoký vodopád. Jesenik.
Dzień 9. Jesenik. Studniczy Vrch, Ripperuv Kamen, Medvedi Kamen.
Dzień 10. Srebrna Góra, Kamieniec Ząbkowicki.
Dzień 11. Przełęcz Jugowska, Wielka Sowa.
Dzień 12. Ząbkowice Śląskie, Przerzeczyn Zdrój, Przełęcz Walimska.
Dzień 13. Andrzejówka, Osówka, Włodarz.
Dzień 14. Andrzejówka, Ruiny zamku "Radosno".
Dzień 15. Wałbrzych, Grzędy, Kochanów, Chełmsko Śląskie.
Dzień 16. Szwajcarka, Rudawy Janowickie, Zamek Bolczów.
Dzień 17. Szwajcarka, Wodospad kamieńczyka.
Dzień 18. Michałowice, Harrachov, Zamek Chojnik, Świeradów.
Dzień 19. Świeradów, Zamek Czocha, wracamy.

Dzień 1. Podróż oba psiaki zniosły bez problemów. Z początku bardzo zainteresowane jazdą, później nieco znużone posnęły na swoich miejscach.

 
Początek wyprawy. Psiaki bardzo zaaferowane jazdą.


Pixel musi wszystko mieć pod kontrolą.

Dzień 2. Niewielka wycieczka na rozruszanie kości - wokół Pokrzywnej. 


Pierwszy odpoczynek na Polanie Jarnołtówek. Psiaki wiedzą, że dostaną coś dobrego.


Gaszenie pragnienia. Woda z potoku zawsze lepsza niż z butelki.


Przeszkoda na Gwarkowej Perci.


Na Gwarkowej Perci. Poniżej drabinki Anka czeka aż znajdę trasę możliwą do przejścia z psami.


Karliki. Odpoczynek i posiłek w przyjemnych leśnym chłodzie.


Szczyt Krzyżówka. Odpoczynek po długim nawoływaniu Pixela.

Podczas podchodzenia na Krzyżowkę Pixel nagle zniknął w gęstym młodym lesie. Dopiero po dłuższym nawoływaniu i gwizdaniu wrócił zziajany. To był pierwszy pokaz możliwości Pixela swobody w bieganiu po lesie. 


Odpoczynek przy Żabim Oczku. Tutaj wolałem nie ryzykować i oba psiaki odpoczywały uwiązane.

Dzień 3. Całodniowa wycieczka na Biskupią Kopę.


Pierwszy odpoczynek na trasie.


Ostre podejście granicą tuż przed szczytem Biskupiej Kopy.


Nie uda sie bez odpoczynku.


Odpoczynek na szczycie pod wieżą.


Odpoczynek koło schroniska.


Wracamy przez las.


Trudy wycieczki dają się psiakom we znaki.


Pixel studzi się w potoku.


Ruter wykorzystał świetne miejsce na kąpiel.


Po powrocie z wycieczki oba psiaki miały dość.


Bez problemów ululały się do spania.

Dzień 4. Zlaté Hory i okolice, Kostel panny Marie Pomocné.


Jedziemy na kolejną wycieczkę, psiaki muszą wiedzieć gdzie...


Idziemy drogą z Klasztoru do ruin zamku Edelštejn. Psiaki buszują wzdłuż drogi.


Pixel zwiedza dawne próbne wyrobiska.


Pixel buszuje w zaroślach. 
Polowałem na jego wyskakującą co chwila głowę, ale był taki szybki, że upolowałem jedynie ogon.


Ochłoda i odpoczynek przy źródełku Nad Mirem.


Na ruinach zamku Edelštejn.


Psiaki zdobyły szczyt dawnej wieży zamku Edelštejn.


Dłuższy odpoczynek w drodze powrotnej przy źródełku.


Na jednej ze skał na klasztorem.


Na rozdrożu szlaków w pobliżu klasztoru.


Ochłoda w potoku przy Zlatorudnych Mlynach.

Dzień 5.  Jeseniki. Sedlo Videlský Kříž. Kamzici Skala. Bila Opava.


I znów wyruszamy. Pixel bardzo podekscytowany.


Jesteśmy już w Czechach. Pixel nadal bardzo aktywny.


W drodze na Kamzici Skala. Psiaki szukają odrobiny wody.


Krótki odpoczynek blisko celu.


Ruter z niepokojem obserwuje gęstniejącą mgłę.


Kamzici Skala. Psiaki zadziwione.


Lysy Vrch. Posiłek przy rozstaju dróg.


Sedlo Videlsky Kriz. Mgła coraz bardziej ogranicza widoczność.


Pod wieczór zwiedzamy jeszcze dolinkę Bila Opava. Pixel najwyraźniej spragniony jest ochłody.


Ruter nadspodziewanie dobrze radzi sobie z przeszkodami.


Pierwsze dogodne miejsce Ruter także wykorzystuje do ochłody.


Pixel również doskonale radzi sobie na wysokościach.


Ruter ze spokojem obserwuje potok z wysokości półtora metra.

Dzień 6. Karlov pod Pradědem.

Deszczowa pogoda wymusiła na nas dzień odpoczynku.


Psiaki również zadowolone z przerwy w wędrówkach przesypiają prawie cały dzień .

Dzień 7. Uhlířský Vrch, Andělská Hora, Karlova Studánka.

Chłodny i pochmurny, ale praktycznie bezdeszczowy dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie okolicy.


Śniadanie.


Poranne zabawy na polu namiotowym.


Uhlířský Vrch. Czekamy na Ankę. Tutaj Pixel cały czas na smyczy. 
Ruter na smycz trafiłk dopiero w pobliżu kościoła.


Uhlířský Vrch. Wszyscy czekają na mnie.


Andělská Hora. Tutaj oba psiaki cały czas na smyczy - zbyt dużo ludzi...


Zwiedzamy Karlova Studánka. Oba psiaki cały czas na smyczy.

W sumie dość ponury dzień, choć były przebłyski słońca a deszcz, poza niewielkim pokropieniem rano, właściwie nam nie przeszkadzał. Jednak nie było w tym dniu żadnych wycieczek tylko trzy niewielkie spacery na smyczy, więc psiaki nie miały okazji sobie pohasać. Dla nich był to więc drugi dzień odpoczynku.

Dzień 8. Vysoký vodopád. Jesenik.


W drodze do wodospadu Ruter wykorzystuje każdy potok dla ochłody i zaspokojenia pragnienia.


Robi się piękna pogoda. Droga wznosi się na Malý Děd.


Robi się gorąco. Psiaki coraz bardziej zziajane.


Wreszcie odpoczynek i mały posiłek. Psiaki grzecznie czekają na swoją kolej.


Mały posiłek znika szybko.


Nie ma obawy, wszystko będzie dokładnie wylizane.


Wreszcie jest i wodospad. Niestety, z tego ujęcia nie jest zbyt okazały.


Wracamy na drogę. Ruter znakomicie sobie radzi z drabinkami.


Jesenik, kamping. Oba psiaki czekają na kolację.


Obie porcje szybko znikają.

Dzień 9. Jesenik. Studniczy Vrch, Ripperuv Kamen, Medvedi Kamen.

Wycieczka w pobliżu Jesenika wokół Studniczy Vrch.


Śniadanie na kampingu w Jeseniku.


Pixel całą drogę na smyczy. 
Ruter bardziej zdyscyplinowany, więc biegał swobodnie.


Nabieranie wody przy Vecerni Pramen.


Odpoczynek przy Ripperuv Kamen.


Niewielka sjesta po niewielkim posiłku.


Odpoczynek w oczekiwaniu aż znajdę drogę do Medvedi Kamen.


Pixel obok Medvedi Kamen. Nie odważyłem się Pixela ustawić na najwyższym głazie.


Ruter na Medvedi Kamen.


Przy źródełku Tunka.


Odpoczynek przy Priessnitzuv Pramen. Pixel niezadowolony z uwiązania.


Ruter podczas odpoczynku przy Priessnitzuv Pramen.


Pojenie przy Jitrni Pramen.


Schodzimy do Jesenika.


W Jeseniku.

Dzień 10. Srebrna Góra, Kamieniec Ząbkowicki.

Dziś dzień powinien być dość lekki dla psiaków. Najpierw zwiedzamy fort na Srebrnej Górze a później spacerek trasą dawnej kolejki pomiędzy dwoma zabytkowymi wiaduktami. Na koniec spacerek po zamkowym parku w Kamieńcu Ząbkowickim.


W oczekiwaniu na kolejną wyprawę.


Tym razem najbardziej zainteresowany trasą jest Ruter.


W forcie niestety tylko na smyczy.


Jesteśmy wszyscy.


Zainteresowanie działem było spore.


Idąc nasypem byłej kolejki.

Tutaj Pixel dał nam się we znaki potężnie. W drodze po nasypie kolejki do pierwszego wiaduktu zdecydowałem się spuścić oba psiaki ze smyczy, niech sobie pobiegają. Ludzi dosłownie zero, wokół sam las, do zabudowań jakichkolwiek daleko, a więc dość bezpiecznie. Niestety Pixel w pewnym momencie nagle pomknął w las. Nie zaniepokoiłem się tym, bo zdarzyło się to nie po raz pierwszy na tych wakacjach. Zwykle jednak po kilku minutach zjawiał się z powrotem i dalej przez jakiś czas znowu truchtał koło nas. 

Tym razem jednak, zamiast spodziewanego powrotu, usłyszałem charakterystyczne ujadanie. No tak, znaczy Pixel na tropie. Najwyraźniej nie tylko wyczuł jakąś zwierzynę, ale wręcz jest już w pościgu za nią. Musiało to być coś domowego, bo ujadanie oddalało się w stronę wioski widocznej daleko w dole doliny. Po pewnym czasie ucichło, za to po kilku minutach od strony wsi dobiegły nas odgłosy jakiegoś zamieszania: ujadanie psów, wrzaski ludzkie, jakiś świsty, okrzyki, buczenie, grzmoty, pieron wie co, ale zamieszanie było spore. Uspokoiło się po kilku minutach, a Pixla dalej nie ma. Dopiero po następnych kilku minutach zjawił się Pixel, zziajany i wymęczony potwornie, ale cały i zdrowy. Zadowolony doczłapał się do nas na ścieżce i legł u nóg. Po reanimacji wodą poszliśmy dalej. Cała przerwa trwała dobre dwadzieścia minut.


Na zabytkowym wiadukcie.


W zamkowym parku w Kamieńcu Ząbkowickim.

Dzień 11. Przełęcz Jugowska, Wielka Sowa.


Zwykle o poranku psy wykazują nadmiar energii. 
Tym razem udało mi się uchwycić kilka scen przy pomocy aparatu.


Ruter w pościgu za Pixelem.


Pixel w dzikiej ucieczce.


Doskok i unik.


Nawet odskakując Pixel zasłania się zębami, Ruter nie ma szans.


Ruter daje się sprowadzić do parteru.


Po gonitwach zasłużony odpoczynek.


Tym razem na odpoczynek Ruter wybrał namiot.


W drodze na Wielką Sowę. Tym razem trafiliśmy na rozgrywany na tej samej trasie MTB maraton.
Psiaki spokojnie obserwują mijających nas kolarzy.


Ostatni odpoczynek przed podejściem na Sowę.


Pixel buszujący w trawie.


Wzniesienie daje się we znaki.


Nic jednak nie jest w stanie powstrzymać Pixela przed gonitwami po lesie.
To zdjęcie udało mi się zrobić na maksymalnym zbliżeniu.


No i wreszcie dotarliśmy na szczyt.


Pod wieżą odpoczynek i posiłek. Ruter wie, że nie zapomnimy i o nim.


Ruter pilnuje swojej kolejki do przysmaku.


Schodzimy w kierunku na schronisko "Sowa". Pixel podziwia widoki.


Pod schroniskiem krótki odpoczynek. Niebo się zaciąga, grozi deszczem.


Schronisko "Orzeł".


Wracamy na przełęcz Jugowską. Psiaki szukają wody i ochłody.


Pixel znowu wypuścił sie w las. Po powrocie długo musiał się chłodzić w wodzie.


Na skałce "Henkela".


A Pixel znowu zjawia się koło nas wyskakując nagle zza drzew.

Dzień 12. Ząbkowice Śląskie, Przerzeczyn Zdrój, Przełęcz Walimska.


Ząbkowice Śląskie przywitały nas deszczem.


Przerzeczyn Zdrój. Tu podziwiamy oryginalny wodospad w środku wsi.


Przełęcz Walimska. Obiad.

Dzień 13. Andrzejówka, Osówka, Włodarz.

 
Poranne harce przy Andrzejówce.


Pixel uwiązany czeka na wycieczkę.


Ruter chłodzi się nad miską w cieniu namiotu.


Kompleks Osówka. Chwila odpoczynku obok "kasyna".


Oryginalną, brukowaną drogą idziemy do kompleksu "Włodarz".

Dzień 14. Andrzejówka, Ruiny zamku "Radosno".


Ruter wybrał miejsce w samochodzie na odpoczynek po porannym hasaniu.


Pixel woli odpoczywać w cieniu drzewa.


Pixel w każdych warunkach radzi sobie znakomicie. Ruter tylko to obserwuje.


Po chwili okazuje się, że Ruter przezwyciężył już swoje dawne lęki.


W drodze cenny jest każdy strumyk jako miejsce ochłody.


Bieg z przeszkodami to czysta przyjemność.


Ruter z dużym wysiłkiem wspina się do wieży zamku "Radosno".


Odpoczynek w przyjemny chłodzie z niezłym widokiem.


Ruter też lubi podziwiać widoki.


W oczekiwaniu na przysmaki.


Na resztkach łukowatego sklepienia.


Nero, czyli gospodarz terenu przy Andrzejówce. Tutaj podąża w kierunku Rutera i Pixela. 
Czyżby chciał pokazać kto tu rządzi ?


Niepotrzebne obawy. Wystarczyło jedno szczeknięcie Rutera by Nero wziął nogi za pas.
Tak, to nie żart, tutaj Ruter rządzi ! 
:)

Dzień 15. Wałbrzych, Grzędy, Kochanów, Chełmsko Śląskie.

Dzień rozpoczynamy od wizyty u weterynarza w Wałbrzychu. Obrzęk po kleszczowy u Rutera, a więc zaszczyk. Z drugiego po całodniowej obserwacji rezygnujemy. Tymczasem jedziemy do "Szwajcarki".


Na terenie byłego ośrodka wypoczynkowego w Grzędach.


Psiaki korzystają z jeziorka.


Pixel prezentuje co potrafi we wodzie.


Ruter obserwuje Pixela, ale na pływanie się nie decyduje.


Kochanów. Posiłek przy średniowiecznym stole sędziowskim.


Odpoczynek Pixela.


Czeba być czujnym, by nie przegapić smakołyków.


Chełmsko Śląskie. Anka zmaga się z psiakami.


Odpoczynek w cieniu domków tkaczy.


Czekamy na Ankę.

Dzień 16.  Szwajcarka, Rudawy Janowickie, Zamek Bolczów.


Śniadanie już było, teraz muszą być smakołyki.


Rudawy Janowickie, szlak na Zamek Bolczów.


Ruter rozgląda się po zamknu.


Pixel od razu trafił na wieżę i stamtąd podziwia widoki.


Z tej strony chyba też będzie ładnie, trzeba sprawdzić.


Na wieży zamkowej małe co nieco.


Strome schody.


Schodzimy na dziedziniec.


Z drugiej strony też są ciekawe rzeczy.


Robi się późno, wracamy.


Kolacja.

Dzień 17. Szwajcarka, Wodospad kamieńczyka.


W oczekiwaniu na swoją porcję.


Pixel śledzi drogę nawet do tyłu.


Psie królestwo w samochodzie.


Tym razem Pixel czymś bardzo zaaferowany.


Wodospad Kamieńczyka. Niestety, o tej porze dostępny tylko przez kraty.


Posiłek w pobliżu wodospadu. Ruter prezentuje lenistwo w podtrzymywaniu głowy.


To już wieczór, psiaki ułożone do spania w schronisku w Michałowicach.

Dzień 18. Michałowice, Harrachov, Zamek Chojnik, Świeradów.


Poranny spacer w ogrodzie schroniska, wspaniałe miejsce.


Dosypianie po spacerze.


Harrachov. Ruter wspina się w pobliżu średniej skoczni.


Krótki odpoczynek pod dużą (gigant) skocznią.


Ruter na schodkach najazdu najwyższej (mamut) skoczni.


Na mostku nad ośrodkiem narciarskim, Ruter niezwykle ostrożnie stawia nogi.
Mimo to podziwiam go za odwagę, gdyż poprzez siatkę podłogi widać ziemię kilkanaście metrów niżej.


Odpoczynek koło parkingu w cieniu "skoczka".


W drodze na Zamek Chojnik.


Odpoczynek.


Psiaki jakoś nie są zainteresowane opowieściami słynnego kusznika.


Na platformie pod szczytem wieży. Psiaki zestresowane spiralnymi wysokimi schodami siatkowymi.


I znowu na dziedzińcu zamku przysłuchujemy się opowieściom kusznika.


Wieczorem układamy się do spania w schronisku w pobliżu Świeradowa.

Dzień 19. Świeradów, Zamek Czocha, wracamy.


Przyłapani o świcie...


Śniadanie w ogrodzie.


Poranne harce. Tym razem Ruter ma przewagę.


Pixel w parterze.


Jedziemy do Zamku Czocha. Tym razem oba psiaki mi pomagają w kierowaniu.


Rozpoczynamy zwiedzanie.


Razem z psiakami przyglądamy sie murom z wysokości kilku metrów. 
Na obiektyw spadają pierwsze krople deszczu.


Na razie krople deszczu są rzadkie, zwiedzamy więc dalej.


Tym razem trzeba było poczekać dobrą chwilę na przerwę w deszczu by zrobić to zdjęcie.


Pomimo mżawki idziemy dalej.


Niestety chwile później lunęło na dobre. Trzeba było szybko zmykać do samochodu.
Jak się później okazało, ten deszcz lał w tym rejonie jeszcze do dnia następnego...


Ruter oparty o mój zagłówek śledzi drogę ponad moja głową.

Oczekiwanie na koniec deszczu nie dało rezultatu, więc rezygnujemy ze zwiedzania Bogatyni i rozpoczynamy nieco przedwczesny powrót do domu. Ręka opatrzności nami kierowała gdy zdecydowaliśmy się zrezygnować z jazdy do Bogatyni, kilkanaście godzin później w Bogatyni nastąpił kataklizm. Nasz sposób nocowania (namiot) i chęć przyjrzenia się Bogatyni zapewne spowodowałby, że tej wycieczki moglibyśmy nie przeżyć. A tak w drodze powrotnej do Krakowa, choć wokół obserwowaliśmy skutki przejścia nawałnic, sami przedzieraliśmy się tylko przez jedną niewielką burzę, gdy tymczasem Kraków, a przynajmniej Kurdwanów, dokładnie o tej samej porze przechodził trudne momenty. W efekcie po powrocie do domu zastaliśmy poprzewracane drzewa na parkingu i zniszczone przez nie samochodach.


Tymczasem wciąż w drodze. Ruter odsypia wszystkie zaległości.


Natomiast Pixel jest nie do zdarcia. Jego asysta jest niezwykle miła.


Wreszcie i Ruter zainteresował się jazdą. 
Oparty o swój zagłówek z tylnego siedzenia pilnie śledzi drogę przed samochodem.


A Pixel wciąż aktywny...

Koniec wakacji w Sudetach

 

 

 


(c) Aleksander Piwkowski

Kraków, 2010