Mordki lipcowe
Wtorek (1 VII)
Poranny spacer miał być dzisiaj opóźniony do maksimum, czyli gdzieś tak do ósmej, aby mógł wytrzymać w domu aż do mojego powrotu o 17-tej. Niestety, już o 5:30 podniósł taki raban, że uwierzyłem w to, że już naprawdę musi wyjść. Przed blokiem dopiero okazało się, że nie o siusianie chodziło, lecz o Bafiego. Choć dzień wstał bardzo ciepły i pogodny, to jednak akurat w tym momencie słońce skryło się za chmurą, przez co zdjęcia z pierwszego lipcowego spaceru porannego nie wyszły najlepiej.
Do mojego powrotu z pracy Ruter wytrzymał mimo wszystko bez problemów. Natychmiast po powrocie zabrałem go na niewielki spacer po osiedlu.
Tuż przed wieczornym spacerem Ruter jak zwykle usiłował się upewnić że o nim pamiętam. Tym razem postanowił sprawdzić moja uwagę w łazience.
Środa (2 VII)
Na popołudniowym spacerze.Piątek (4 VII)
Na popołudniowym spacerze Ruter obiada się trawą.
Grzecznie przychodzi na zawołanie.Na wieczorny spacer Ruter obudził mnie z popołudniowej drzemki skomleniem i ciągnięciem za nogi nieco przed 21. Zebrałem się szybko i wyprowadziłem Rutera domyślając się, że wyczuł na dworze koleżków. Niestety Ruter nie uprzedził mnie o fatalnej pogodzie. W efekcie trafiliśmy akurat na rozkręcającą się burzę. Silny porywisty zimny wiatr w połączeniu z siekającym zacinającym deszczem bardzo szybko uświadomił mi że ubrałem się nieodpowiednio. Na szczęście Łukasz poratował mnie zrzucając z balkonu kurtkę. Wtedy jednak towarzystwo psie rozeszło się do domów uciekając przed pogodą i Ruter został sam na środku łąki bardzo niepocieszony.
Pozostaliśmy więc w parku pomimo deszczu, który w miedzy czasie nieco się uspokoił, tym bardziej, że Ruter nie załatwił jeszcze swoich podstawowych potrzeb, więc nie było sensu wracać do domu. Po chwili także wiatr się uspokoił i nagle okazało się, że spacer wieczorny zrobił się bardzo przyjemny - wokół wilgotna soczysta zieleń, świeże powietrze i dość ciepło. A w parku nawet jednej żywej duszy. Ruter wreszcie mógł swobodnie pohasać bez ograniczeń.
Sobota (5 VII)
Na poranny spacer Ruter zbudził mnie tuż po 6-tej. Cierpliwie czekał aż skończę poranna toaletę, po czym, w ramach dalszego oczekiwania na mnie, sam zajął łazienkę.
Ruter okupuje łazienkę w oczekiwaniu aż zbiorę się na poranny spacer.Poranek okazał się ciepły choć dość mokry, lekko pochmurne niebo i świeże powietrze nastrajają dość pozytywnie. Ruterowi chyba też nastrój udzielił się taki sam, bo bez przerwy wypatrywał koleżków do zabawy.
Ruter wypatrujący koleżków.Trafiło się kilku, ale żaden nie rozruszał zbytnio Rutera, bo każdy z nich był na smyczy. Najpierw Nero (mały coli, bez zdjęć w galerii), bardzo skory do zabawy z Ruterem, później Cezar (duży owczarek niemiecki, też jeszcze bez zdjęć w galerii znajomych). Po chwili do grupy dołączyła Tina. Z Tiną jednak zabawa była niezbyt długa, bowiem dzisiaj wolała obgryzać patyka niż gonić z Ruterem. Zabrałem więc Rutera na rundkę wokół dużej łąki (koło kościoła) by wreszcie zrobił to co i tak zrobić musi. Udało się na samym końcu łąki, gdy myślałem że będę musiał z nim spacerować do południa. Wracając jednak tuż przed domem spotkaliśmy nieznanego labradora i Sani. No i zabawa zaczęła się od nowa. Bo dobrej chwili dołączył do nas Bafi wracający już do domu. No, teraz zabawa rozkręciła się na całego.
Szaleństwa Rutera z Bafi.
W efekcie do domu wróciliśmy tuż przed 8-mą. Dzisiejszy spacer Rutera trwał więc ponad półtorej godziny. Dzień, pomimo chmur, wstał przyjemnie letni. Bez wiatru i z rześkim powietrzem wydaje się robić sporą nadzieję, że to jeszcze nie koniec zdjęć na dzisiaj.
Po 13-tej Ruter zaczął się niecierpliwić leżeniem w domu. Ponieważ niebo się rozpogodziło i wyszło nawet słońce zdecydowałem się na spacer. Tym razem zdecydowałem się zwiedzić łąkę pomiędzy klasztorem a autostradą.
Wzgórze Swoszowickie z fortami, w dole autostrada.
A przed autostradą strumyk, który kiedyś odwiedzałem jeszcze zanim powstała autostrada.
Ruter znalazł jedno głębsze miejsce i z upodobaniem wskakiwał do niego po kilka razy.
Przez łąkę Ruter idzie za mną krok w krok.
W okolicach klasztoru.Niedziela (6 VII)
Niedziela rozpoczęła się świetna pogoda i równie świetnym rannym spacerem już po 6-tej. Najpierw Ruter pobawił się z Tiną, później poszalał z Bafi.
Na obu powyższych zdjęciach Ruter w zabawie z Bafi.Na wczesny popołudniowy spacer zabrałem Rutera na Bagry. Chciałem zobaczyć jak Ruter zachowa się w obliczu wody. Nie było to łatwe, bo tłok na Bagrach był wyjątkowo duży. Udało nam się jednak znaleźć kilka miejsc, w których Ruter mógł dopchać się do wody.
Najpierw ostrożnie, na smyczy, metr od brzegu.
Zgodnie z przewidywaniami Ruter nie okazuje bojaźni wobec wody.
Po chwili już bez smyczy ostrożnie zanurza się coraz bardziej
Po chwili widać, że z woda jest już całkowicie oswojony.
Pływa swobodnie i bez bojaźni.
I natychmiast zawraca na przywołanie.W obliczu wakacyjnej wyprawy nad rzekę można się nieco obawiać upodobania Rutera do wody, ale wydaje się że jest bardzo spokojny i posłuszny, nawet we wodzie.
Wtorek (8 VII)
Na porannym spacerze Ruter spotkał Werę.
A na popołudniowym spacerze po raz kolejny dał dowód, ze już dojrzewa. Od trzech lub nawet czterech tygodni Ruter oddaje mocz nie tak jak robił to uprzednio, czyli po prostu jednorazowo, lecz po trochu i z zadartą nogą. Nawet, gdy mu się bardzo chce siusiać nie oddaje na raz całego moczu, lecz "zachowuje" sobie rezerwę na obsikanie każdego następnego spotkanego na ścieżce krzaczka, słupka, murek, i tym podobne inne psie tablice ogłoszeniowe.
Ruter daje swój podpis na jednej z wielu psich osiedlowych tablic ogłoszeniowych.Piątek (11 VII)
Wieczorne wylegiwanie się na parapecie z kontrolnym podglądem na "psi wybieg",
czyli łąkę za oknem gdzie co wieczór spotyka koleżków.
Nocne szykowanie się do spania pod moją wersalką ale z głową na półce,
po pracowitym obgryzieniu obgryzieniu jej narożników.Sobota (12 VII)
Nudny poranny spacer, nie ma z kim pohasać.
Dopiero bo dobrej chwili zjawił się Nero.
Ale zabawa nie szła najlepiej z powodu różnicy wzrostu i masy...
i ochoty do zabawy...Poprzedniego wieczora zauważyłem niewielką ranę na przedniej łapie która najwyraźniej sprawiała kłopot Ruterowi więc przed południem Ruter zaliczył wizytę u osiedlowego weterynarza. Dziwna sprawa, bo po raz pierwszy zdarzyło się, żeby Ruter był tak przestraszony w gabinecie. W poczekalni jeszcze nie było żadnego kłopotu, ale jak tylko otworzyły się drzwi od gabinetu i Ruter zobaczył weterynarza natychmiast zaczął się gwałtownie wyrywać. Z dużym trudem zmusiłem go do wejścia do gabinetu. W środku było jeszcze gorzej. Przez cały czas wizyty Ruter był bardzo niespokojny i musiałem użyć całej siły by utrzymać go w gabinecie.
Sama Rana nie była zbyt groźna, więc po jej zdezynfekowaniu Ruter dostał gustowny bandaż na łapkę oraz zastrzyk wzmacniający odporność na infekcję. Niestety po powrocie do domu Ruter natychmiast zabrał się za zrywanie bandaża. W efekcie przez jedną tylko sobotę zawijałem mu łapkę ze cztery razy. Wreszcie zdecydowałem się założyć mu kaganiec aby ochronić łapkę przed zdzieraniem bandaża.
Ruter w kagańcu i bandażem na łapce.Założenie kagańca natychmiast działało uspokajająco na Rutera. Ale jak tylko zwiedziony tym pozornym spokojem zdejmowałem mu kaganiec zlitowawszy się nad jego miną cierpiętnika, zdzieranie bandaża rozpoczynało się od nowa. Wreszcie pod wieczór skapitulowałem i zdjąłem mu te resztki bandaża.
Niedziela (13 VII)
Niedziela zapowiadała się równie upalnie jak sobota, więc wreszcie udało się doprowadzić do skutku wyjazd w ulubione miejsce biwakowe w Gorcach. Planowałem ten wyjazd od dłuższego czasu bo miałem nadzieję, że spodoba się tam Ruterowi chociażby ze względu na potok, w którym jak sądzę Ruter będzie lubił się kąpać.
Na początek nieśmiałe zwiedzanie okolicy.
Po rozłożeniu namiotu poszliśmy do potoku ochłodzić się i pobawić w wodzie.
Zabawa w wodzie bardzo się Ruterowi spodobała.
Było dużo gonitw i pluskania we wodzie.
Głęboka woda jest jednak wyraźnie omijana.
Wypatrywanie piłeczki w rwącej wodzie potoku nie jest wcale takie proste.
W potoku można także ugasić pragnienie.
Koło namiotem znakomita zabawa z Łukaszem
Ruter uchwycony w locie.
Nawet na leżąco można się bawić w przeciąganie.
Odpoczynek na łące.Wtorek (15 VII)
Podczas pełnego otwierania okna blokuję Ruterowi możliwość wejścia na parapet. Jak widać na poniższym zdjęciu Ruterowi to nie przeszkadza w sprawdzeniu, czy warto już wyjść na spacer.
Kontrola pory spaceru.Sobota (19 VII)
Cały tydzień był pochmurny i deszczowy więc nie sprzyjał pstrykaniu zdjęć. Nawet dziś tuż po porannym spacerze lunął rzęsisty deszcz. Dopiero w południe zaczęło się wypogadzać, a na popołudniowym spacerze było już całkiem ciepło i słonecznie.
Na koniec spaceru znakomita zabawa znalezioną piłką Hektora.
Jak nigdy Ruter goni za rzucaną piłką i przynosi ją.
Chwilowy odpoczynek, także z piłeczką.
Nawet taki odpoczynek musi być w pobliżu piłeczki.
Ruter nie zapomniał także o kopaniu dołków.
Ale na koniec znowu piłeczka króluje.Niedziela (20 VII)
W ten piekny słoneczny dzień udała się nam wycieczka do Dolinek Podkrakowskich, a dokładniej do Dolinki Będkowskiej, Dolinki Szklarki, oraz Dolinki Racławki.
Rozpoczynamy wycieczkę w Dolince Będkowskiej.
Szaleństwa w wodzie, czyli Ruter dorwał się wreszcie do potoku.
Typowy widoczek z Dolinki Będkowskiej
W rejonie Brandysowej
Idziemy zalesionym grzbietem Grzybowa
Po stronie zachodniej grzbiet jest odsłonięty.
Na widok takich olbrzymich łąk Ruter wpadł w amok biegania.
Szaleństwo hasania po rozległych łąkach.
Spotkanie z krową przy zejściu do Szklar.
Ruter wyraźnie zafascynowany takim bydlęciem.
Tym razem postanowiłem Ruterowi nie zakazywać zapoznania się z rogami.
Ale Ruter sam zrezygnował z bliskich kontaktów z krową.
Po hasaniu po łąkach Ruter ochładza się w potoku.
Ruter wprawił mnie w zdumienie kładąc się w potoku i to w dodatki w jego poprzek.
Nie zapomniał także o galopie po wodzie.
W drodze do Dolinki Racławki.
Początek (od góry) Dolinki Racławki.
Po dojściu do Racławki szaleństwa w wodzie rozpoczęły się od nowa.
Tutaj trochę więcej wody niż w Szklarce, więc kładzenie się nie wchodzi w grę.
Galop po wodzie dla ochłody.
Ścieżka tuż przy potoku, więc okazji do kąpieli sporo.
Kończy się Dolinka Racławki.W sumie okazało się, że była to najdłuższa z dotychczasowych wycieczek, bo w ciągu pięciu godzin przeszliśmy około 18 kilometrów. Na trasie trzykrotnie wspinaliśmy się na grzbiet i schodziliśmy do dolinek. Podczas trzeciego podejścia Ruter najwyraźniej miał już dość. Przy każdej najkrótszej chociażby okazji natychmiast kładł się dla odpoczynku. Po powrocie do domu i zjedzeniu obiadu natychmiast zasnął i nie reagował nawet na mój obiad ani nawet na spadające na niego przedmioty. Nie zapomniał jednak o wieczornym spacerze.
Sobota (26)
Kolejny pochmurny i deszczowy tydzień za nami. Jakoś nie było okazji do zrobienia dobrych zdjęć. Każdy dzień mijał monotonnie właściwie tylko pod znakiem oczekiwania na urlop i niepewności co do pogody. Na szczęście zgodnie z prognozami deszcze pod koniec tygodnia powoli ustały i zrobiła się niezła pogoda, choć jeszcze w sobotę kilka razy krótko padało.
Ruter za barykadą na balkonie - za karę za wylizywanie talerzy na stole.Niedziela (27 VII)
Dzień wstał ciepły i wspaniale słoneczny, więc doskonale rokuje na wyjazd. Tymczasem jednak najpierw poranny spacer Rutera.
Na porannym spacerze jednak bez koleżków.
No cóż, z braku laku..., może uda się jakoś rozruszać mnie ?
Lepsza taka zabawa niż żadna, nieprawdaż ?
Jak widać, i taka zabawa może zmęczyć !Na wieczornym spacerze
Pozostałe zdjęcia Rutera z lipca zamieszczone są na stronie następnego miesiąca, ponieważ pochodzą z wakacji,
które niemal w całości Ruter spędził właśnie w sierpniu.
(c) Aleksander Piwkowski |
Kraków, 2008 |