Ruter

Czerwiec 2009

poniedziałek wtorek środa czwartek piątek sobota niedziela
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30          
 

 

Poniedziałek (1 VI)


Już środek nocy. Hanka zdybała nas razem w łóżku :)


Ruter zafascynowany nową zabawką. Otrzymał ją od Sary w prezencie z okazji jej pierwszych urodzin.
Przy tej okazji, jeszcze raz, podziękowania od Rutera.

Sobota (6 VI)

Poranny spacer. Zabawka Sary.

Najlepiej podobają się cudze zabawki

 

 

Nawet właściciel zabawki nie jest wstanie mu je odebrać...

 


Ale swojej pańci wszystko oddamy, nawet najukochańszą zabawkę, prawda ?


Drzemka popołudniowa pod nieobecność właścicielki wersalki.

Niedziela (7 VI)


Smutek ukojony w wiewiórce. Ruter w samo południe.


Popołudniu Ruter obserwuje zmagania sportowców na stadionie AWF

Ruter na własna rękę szuka sobie zajęcia


Ruter pilnie obserwuje zmagania sportowe.


Po chwili sam sprawdza swoje sportowe możliwości.


Pies na medal :)

Poniedziałek (8 VI)


Ruter czeka na smakołyk - klasyczna pozycja na parapecie.

Wtorek (9 VI)


Ruter w samo południe pozazdrościł Hance spania wśród książek.

Czwartek (11 VI)

Na porannym spacerze Ruter szaleje z nową zabawką Sary

 

Czwartek - Niedziela (11-14 VI)

Po porannym spacerze uznałem, że możemy przetestować w terenie nasz nowy (a właściwie stary, ale w nowej postaci) sprzęt biwakowy. Zapowiedzi na weekend były bardzo optymistyczne, co potwierdzał bardzo ciepły poranek i przedpołudnie czwartkowe, tak co do temperatury jak i słońca, więc postanowiłem zabrać Rutera na cztery dni w góry, ze spaniem w samochodzie. Wyjechaliśmy w samo południe. Pierwszy biwak zaplanowałem w Gorcach od strony północnej, więc tam od razu pojechaliśmy. Od razu tez poszliśmy na krótki spacer, dłuższą wycieczkę zaplanowałem w góry dopiero następnego dnia.


Ruter zaskoczył mnie wchodząc bez oporu do zimniej przecież jeszcze wody i to po brzuch.

W zeszłym roku w tym samym potoku i dokładnie w tym samym miejscu, pomimo że woda była wtedy znacznie cieplejsza, Ruter nie chaił się zamoczyć. Ledwo spacerował po wodzie, ale gdy tylko poczuł że woda sięga mu pod brzuch natychmiast się wycofywał. Tym razem od razu wlazł na głębszą wodę, tak jak to widać na zdjęciu powyżej.


Ku mojemu zaskoczeniu Ruter nawet zaczął w wodzie brykać.


Wykorzystałem to prowokując go rzucanymi do wody kamykami.


Ruter gonił w wodzie za kamyki przez dobrych kilka minut.

Jednak z każdą chwilą pogoda się psuła. Niebo zaczęło się zaciągać ciemnymi chmurami, wzmagał się wiatr. Szybko wróciliśmy do samochodu. Ledwie zdążyłem przygotować miejsce, gdy zaczął kropić deszcz.


Siedzimy zadowoleni w samochodzie, Przynajmniej nie wieje i jest sucho. A nawet dość ciepło.


Po pewnym czasie Ruter jednak zaczyna się niecierpliwić. Niestety, dziś już nie pójdziemy na spacer.

Piątek wstał pochmurnym i mokrym porankiem. Dopiero po ósmej ustała mżawka. O dziewiątej byliśmy już na trasie. Najbardziej z wycieczki cieszył się, oczywiście, Ruter.


Szaleństwa Rutera w drodze do Papieżówki.


Pół godziny później Ruter nadal szalał, i to tak że trudno go było uchwycić w kadrze.


Szlak rowerowy w pobliżu granic GPN. Nic dziwnego, że nie mogłem go odnaleźć rok temu.


Poza granicami GPN, równie pięknie.

Po powrocie do samochodu nie było nam jednak dane odpocząć. Wielki ruch związany z budową ołtarza na planowaną pielgrzymkę wygonił nas z ustronnego miejsca. Postanowiłem poszukać innego miejsca. Pojechaliśmy sprawdzić nasze dawne miejsce na Przełęczy Knurowskiej.


Na przełęczy Ruter zadomowił się od razu.

Niestety, na dłuższą wycieczkę było już jednak za późno. Uszliśmy jedynie kilometr, gdy trzeba było wracać. Przegoniła nas mżawka i chłód. Niestety, nie przewidując takiej pogody nie wziąłem ciepłych ubrań. Trzeba było wracać do samochodu i czekać na poprawę pogody.

Na czekaniu minął nam wieczór. Przyszła noc, a z nią chłód, a nawet zimno. Bez ciepłego ubrania, opatuleni kocami, drzemaliśmy do świtu.


Ruter też wyczekuje słońca.

Sobota. Świt wreszcie nadszedł i choć był bardzo chłodny, to jednak niebo nie było całkiem spowite chmurami.


Kilkanaście minut po czwartej rano.


Kilkanaście minut później. Na taki widok od razu robi się cieplej.

Prawie że pogodne niebo dawało pewną nadzieję na ładny dzień i możliwość wycieczki. Niestety, przed szóstą niebo się znowu zachmurzyło i nawet zaczęło kropić, a chłód nie ustępował. Czekaliśmy w samochodzie, i doczekaliśmy się. O dziewiątej wreszcie przejaśniło się i nawet wyjrzało słońce.


Radości nie było końca. Ruter rozpoczął szaleństwa po łące.


Ruter przez dłuższy czas znęcał się nad kawałkiem kory. Wióry latały w powietrzu.

O 10:30 wreszcie mogliśmy ruszyć na wycieczkę. Wybrałem ambitny wariant aby choć trochę zmęczyć Rutera, niech się wyhasa. Postanowiłem zdobyć Luba. Z Przełęczy Knurowskiej na Lubań jest jakieś 4 godziny marszu, ale my musieliśmy jeszcze wrócić.


Pomysł wycieczki od razu Ruterowi bardzo się spodobał.

Zrobiliśmy niemal połowę trasy, gdy okazało się, że dalszy marsz jest niemożliwy. Zimny, w podmuchach bardzo silny wiatr i zacinająca mżawka zniechęciły mnie skutecznie. Przemoczony, bez ciepłego okrycia, poddałem się i zarządziłem odwrót. Ruter chyba rozumiał mnie doskonale, bo specjalnie nie protestował, chyba też miał dość wiatru, chłodu i deszczu.


W połowie drogi chwilę czekaliśmy pod drzewem na poprawę pogody, bezskutecznie.


Do przełęczy już blisko, Ruter snuje się obok mnie smutno.

W samochodzie przebrani w suche rzeczy i ogrzani zaczynami dochodzić do siebie. Ruter pogodzony z losem od czasu do czasu wygląda na zewnątrz sprawdzając pogodę.


Niestety, ciągle jeszcze pada...


Jest chwila przerwy w deszczu. Niestety, na wycieczkę już za późno.


No cóż, w takim razie śpimy !


Późnym popołudniem zaczyna się przejaśniać. Ruter się ocknął.


No i jest słońce. Już wiadomo, że przynajmniej wieczorny spacer być musi.


Kilkaset metrów od przełęczy otwiera się widok na Tatry. Nawet Ruter je podziwia.

Niedziela wstała pięknym słońcem i ciepłym porankiem. Spało się nam tym razem tak doskonale, że przespaliśmy świt. Dopiero po piątej ciepło wygoniło nas z samochodu. Warto było.


Tuż po 6-tej Ruter wystawia się na ciepłe promienie słońca.


Chwilę po tym przyłapuję go na zadumie na pięknem gór.
Wytrwał w tej pozycji, rozglądając się na wszystkie strony, kilkanaście minut !

Już przed 8-mą byliśmy w drodze. Postanowiłem, przed powrotem do domu, trochę pozwiedzać. Na początek zatoka nad zalewem Czorsztyńskim. Najpierw jednak przecudne widoki z drogi nad Knurowem.


Fragment panoramy Tatr z drogi Knurowskiej.


Wspaniałe łąki nad zalewem prowokowały do gonitw.


W drodze powrotnej...

Ta niemal czterodniowa wycieczka udowodniła, że pomysł ze spaniem w samochodzie jest świetny. Wygoda jak w namiocie, a brak kłopotu z szukaniem miejsca i jego rozkładaniem i zwijaniem. Nie przecieka, nie wieje. Warunki idealne. Znakomicie egzamin zdał tez Ruter. Poza tym, że nie było żadnych kłopotów ze spaniem Rutera w samochodzie, to na dodatek ani razu nie miał nudności. Oznacza to, że nie będzie już z nim kłopotów podczas dłuższych wycieczek samochodowych.

Poniedziałek (15 VI)


Niesamowita siła wiewiórki. Tym razem Ruter zaciągnął ją na balkon i razem oglądali widoki...

Wtorek (16 VI)


Balkon zamknięty, więc drzemka pod jego drzwiami. W samo południe.

Środa (17 VI)


Studiujemy ? Ruter rozparty na wersalce i książkach Hanki.

Wtorek (23 VI)


Wersalka to za mało, musi być jeszcze kołdra.

 

 

 

 


(c) Aleksander Piwkowski

Kraków, 2008