Ruter
Mordki marcowe
Sobota (1 III)
Dziś zrezygnowałem z wyprowadzania Rutera rano ponieważ zależało mi na tym, by sprawdzić, czy w kale nie pojawi się krew. Nie wyglądało na to, by Ruter cierpiał z powodu braku rannego spaceru. Swoją potrzebę, zgodnie z przewidywaniami, załatwił już przed 7-mą. Krwi nie było, a konsystencja tez w porządku. Pomimo to ze spacerem postanowiłem poczekać jeden dzień.
Pomimo zapowiedzi huraganowego wiatru przedpołudnie było nawet momentami słoneczne. W tej sytuacji zmieniłem swoje zdanie w sprawie spaceru i wyciągnąłem Rutera przed dom. Początek spaceru nie był zachęcający. Ruter, gdy zorientował się że mam zamiar iść na boisko, siadł na chodniku i nie pozwolił się ruszyć. Nie pomogło nawet kuszenie na smakołyki. Na szczęście w oddali pojawił się piesek, i choć był na smyczy Ruter ruszył w jego kierunku. Wykorzystałem to pozwalając Ruterowi biec swobodnie w tym kierunku, a później na wysokości boiska, skręciłem w bok. Z początku Ruter znowu stawił opór. Ponieważ do domu był już spory kawałek więc postanowiłem zaryzykować. Odpiąłem więc smycz i wolno spacerkiem ruszyłem na trawę. Ruter początkowo udawał zainteresowanie jakimś krzakiem, ale po chwili widząc że się oddalam ruszył w moim kierunku.
I nagle wszystko się odmieniło. Ruter zrobił się bardzo ożywiony, niezwykle skory do zabawy. Goniliśmy się po boisku ponad 20 minut. Wreszcie zmachany dałem komendę do powrotu. Ruter bardzo posłusznie ruszył za mną, ale do klatki nie dał się zwabić. Po chwili ruszył w kierunku boiska i tym razem nie czekając na mnie wbiegł na trawę. Zabawa rozpoczęła się od nowa. Do domu zagonił mnie deszcz, który rozpadał się po kilkunastu minutach. Rutera zwabiłem smakołykiem - tym razem się udało.
Ruter wykorzystuje chwilę nieuwagi, by dorwać się do łóżka Łukasza.Po południu huragan Emma zaczął być wyraźnie odczuwalny. Wiatr huczał coraz głośniej. Z wieczornego spaceru więc zrezygnowałem. Ruterowi nie pozostało nic innego, jak położyć się spać nieco wcześniej.
Nawet kant pudła nie może przeszkodzić w ułożeniu się za komputerem.
Niedziela (2 III)
Koło południa Ruter zaczyna wykazywać nadmierny wigor. Wykorzystując chwilowa przerwę w opadach po huraganie postanawiam wyprowadzić Rutera na krótki spacer. Ruter na boisku daje pełny upust nagromadzonej energii, nie przepuści żadnej kałuży. Ze spaceru wraca więc niezwykle umorusany. Wprost z korytarza trafia do łazienki. Z lubością poddaje się myciu w wannie. Podoba mu się to tak bardzo, że do wanny wskakuje także podczas mojej kąpieli.
Tym razem Ruter postanowił posiedzieć ze mną w wannie zanurzony po same uszy.Po tak gruntownym moczeniu w ciepłej wodzie musi być wycieranie ręcznikami. Totalnie zmęczony Ruter, niezupełnie jeszcze wytarty, zasypia w swoim koszyku. Przykrywamy go kocykiem i ręcznikiem w obawie przed przeziębieniem.
Zupełnie jak zając. Czy te uszy mogą kłamać ?Po dość krótkiej drzemce Ruter znowu wykazuje energię do zabawy. Po kolejnej porcji zabawy zasypia ponownie w swoim legowisku.
Smaczne chrapanie z nosem we własnych łapach.Poniedziałek (3 III)
Niespodziewany prawy prosty. Boks przez sen ?
Jestem coraz większy.Wtorek (4 III)
Ruter raz po raz zaskakuje nas nowymi upodobaniami. Tym razem w środku nocy uchwyciłem pozycję Rutera podczas snu, w której głowę trzyma opartą o blat biurka.
Nowa pozycja podczas snu.Zgodnie z zaleceniem lekarza dawkujemy Ruterowi lekarstwo. Dwa razy dziennie jedna pastylka Enteramid oraz dawka Lakcid w w strzykawce. Za każdym razem mamy niezłą zabawę z nakłonieniem Rutera do przełknięcia pastylki. O ile ze strzykawka nie ma problemu, bo Entramid jest bardzo smaczny dla Rutera, aż się oblizuje, o tyle zawsze z pastylką jest problem. W końcu zastosowałem metodę poleconą mi przez weterynarza jeszcze w schronisku, to znaczy wrzucenie do gardła i przytrzymanie za pyszczek. Metoda okazała się bardzo skuteczna, ale pastylkę musiałem podzielić na cztery części i oszukiwać Rutera dając na przemian smakołyka.
Poranne podawanie lekarstwa w pastylce.
i strzykawką dopyszcznie.Poniżej seria ujęć uchwyconych przez Ankę w ciągu dnia.
Obgryzanie pazurów
Środa (5 III)
Rano Ruter zaczyna przejawiać oznaki inteligencji. Widząc mnie szykującego się do wyjścia dedukuje sobie, że jego ulubione miejsca w moim pokoju będą niedostępne, aż do mojego powrotu wieczorem. Coraz częściej w takiej sytuacji zajmuje swoje ulubione miejsce w pokoju i nie daje się z niego wyprosić uniemożliwiając mi tym samym zamknięcie pokoju. Dziś postanowiłem zostawić problem zagrodzenia pokoju Ance.
Anka zostawia go jednak w pokoju nie chcąc stosować siły. Wkrótce Ruter z uczuciem zwycięzcy zasypia pod moim biurkiem pośród kabli od komputera. Pozwala się wyprowadzić z pokoju dopiero koło południa.
Przedpołudniowa drzemka pod biurkiemNie przeszkadza mu to jednak spać dalej, tyle tylko że tym razem już w swoim legowisku na korytarzu.
Popołudniowa drzemka we własnym legowisku - coraz bardziej przyciasnym.Czwartek (6 III)
Parapet cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem Rutera. Jest to obecnie jedno z najbardziej ulubionych miejsc w mieszkaniu tym bardziej, że dzięki ustawionemu odpowiednio krzesłu ma stały do niego dostęp. Coraz rzadziej jednak parapet jest miejscem spania, ponieważ coraz trudniej jest mu się na nim zmieścić.
Nocne spanie na parapecie.
Piątek (7 III)
Inne ulubione miejsce Rutera to wciąż kąt pomiędzy wersalką a komputerem. Ostatni jednak musi za każdym razem poszerzyć to miejsce rozpychając pudła łapami i zapierając się o ścianę.
Spanie za komputerem wciąż atrakcyjne, pomimo ciasnoty.
Wieczorne obgryzanie nowej kości - gryzaka.
Sobota (8 III)
Spacer po łąkach w Kosocicach. Jedziemy w to samo miejsce co przed dwoma tygodniami. Tym razem jednak postanawiam dojść do stawu, który poprzednio ominęliśmy. Dzień jest nieco pochmurny z drobnymi przebłyskami słońca, jest jednak dość niska temperatura (około 6ºC) i dośc chłodny przenikliwy wiatr.
Po drodze Ruter nie odpuszcza żadnej wodzie. Do biegania po wodzie wykorzystuje nawet kanał ściekowy wzdłuż drogi. Przy okazji natrafia na nową ciekawostkę w postaci kanału pod przełączką.
Zwiedzanie nieciekawych miejsc.
Do stawu docieramy po kilkunastu minutach spaceru po podmokłej łące. Staw okazuje się dość spory i nie zabezpieczony. Brzegi ma strome a dna od samego brzegu już nie widać. Zaczynam się nieco niepokoić widząc Rutera hasającego w pobliżu stawu. Znam zapał Rutera do wody a z drugiej strony w ogóle nie znam jego możliwości pływackich. Idziemy drogą wzdłuż stawu, gdy nagle drogę przecina odpływ ze stawu.
Ruter zafascynowany nowym widokiemSkóra mi cierpnie gdy widzę Rutera zbiegającego ze skarpy nad sam brzeg stawu i wchodzącego w bystry nurt odpływu. Przez chwile Ruter balansuje ciałem nad samym lustrem wody za progiem a następnie śmiało i bez obaw wbiega w strumień odpływu. Sam nieco zaskoczony siłą prądu wody daje się ponieść w dół. Obserwuję to wszystko z odległości kilku metrów niezdolny do wykonania ruchu ani wydania głosu. Cały czas zastanawiam się tylko co zrobię, gdy wpadnie do stawu. Na szczęście po chwili zagrożenie mija i odzyskuję zdolność ruchu, jednak na zrobienie zdjęcia jest już za późno. Pstrykam dopiero wtedy, gdy Ruter już całkiem spokojnie truchtem biegnie dnem spustu.
Ruter uprawia biegi dnem spustu wody ze stawu.Postanawiam jednak nie kusić losu i w obawie przed powtórką manewru na przepustem zawracamy i odciągam Rutera w przeciwnym kierunku. Teraz idziemy wzdłuż stawu w kierunku zachodnim. Dochodzimy do miejsca w którym przyszliśmy przez łąkę i zatrzymaliśmy się na chwilę zastanawiając się nad dalszą drogą. Ruter wykorzystuje ten chwilowy przestój i zaczyna wariactwa po okolicznym zaoranym polu. Anka decyduje się wyciągnąć z plecaka kamerę, a ja z niepokojem obserwuję Rutera wbiegającego wprost do stawu.
Miejsce bliskiego spotkania 3-go stopnia z wodą RuteraAkurat w tym miejscu tuz przy brzegu dno jest dość płytko i widzę przez chwile jak Ruter stoi w wodzie zanurzony do połowy nóg. Wiedziony złym przeczuciem ruszam w kierunku Rutera i widzę go gdy daje sporego susa w kierunku środka stawu. Niestety, w tym miejscu dno gwałtownie się obniża. Widzę więc tylko łeb Rutera znikającego pod wodą. W dwóch susach dobiegam do stawu zrzucając po drodze z siebie plecak. Zostawiam na brzegu aparat i gdy mam już wskoczyć do stawu widzę łeb wynurzającego się z wody Rutera. Wciąż jeszcze łbem w kierunku środka stawu Ruter zaczyna intensywnie pracować łapami. Po chwili zawraca do brzegu i już wiem że da sobie radę z wodą. Nachylam się nad wodą by pomóc mu wydostać się na brzeg, ale i tego nawet nie potrzebuje.
Trochę jeszcze zaskoczony całym wydarzeniem Ruter otrzepuje się z wody na brzegu i rozpoczyna harce zapewne w celu osuszenia się i rozgrzania. Po krótkiej naradzie postanawiamy zakończyć spacer na tym zdarzeniu i wrócić jak najszybciej do samochodu by pies się nie przeziębił. Po drodze Ruter znowuż wykorzystuje każdą okazję by zamoczyć łapy w wodzie.
Wody nigdy nie za dużo...
Po takiej wycieczce nie chce się nawet porządnie stać.
Niedziela (9 III)
Niedzielny poranek wstaje dość mroźny. Z początku nic ni3e zapowiada ładnej pogody. Szybko jednak się okazuje, że ten dzień będzie zdecydowanie pogodniejszy niż sobota.
Poranna drzemka.
Szybko decydujemy się na wycieczkę. I tym razem wybór pada na Kosocice.
Zabawa na boisku, w oczekiwaniu na wyjazd na wycieczkę.W południe jest już kilkanaście stopni ciepła. Postanawiam pojechać znowuż w to samo miejsce co poprzednio, ale na spacer pójść w kierunku przeciwnym, do lasu. Przed wyjściem sprawdzam na GoogleEarth trasę i wybieram ścieżkę wzdłuż wschodniego brzegu strumienia.
Najpierw musimy przejść na drugą stronę strumienia.
Podmokła łąka szybko się kończy i wychodzimy na niewielkie wzniesienie.
Po kilkuset metrach wchodzimy w las.Teren okazuje się znacznie bardziej dziki niż przypuszczałem. Jest bardzo przyjemnie, ale ścieżka bardzo szybko w lesie zanika. Postanawiamy więc dalej iść na azymut.
Ruter pomaga wyszukiwać ścieżkę
Przez taki las iść to sama przyjemność.
Czasem można spotkać na leśnej ścieżce prawdziwego wilczura.
Do samochodu wracamy drogą po zachodniej stronie strumyka.
Wtorek (11 III)
Nie ma spokoju nawet podczas jedzenia. Od samego początku pilnujemy zasady, aby Ruter nie jadał koło naszego stołu, ani nawet w tym samym czasie. Ale Ruter ma apetyt na jedzenie przez cały czas. Nic więc dziwnego, że gdy spotykamy się na wieczornej kawce, Ruter też musi być w tym samym pokoju. Dostaje wtedy swojego smakołyka na parapecie, a my zasiadamy do ciastka. Czasami jednak Ruter staje się bardzo dociekliwy.
Na słodki podwieczorek Ruter też został zaproszony ze swoją miską,
ale najwyraźniej musi skosztować także ze szklanki Łukasza.
No cóż, tak się kończy gdy nie chcesz się podzielić z najbliższymi :)
Środa (12 III)
W dalszym ciągu Ruter preferuje mój pokój i wykorzystuje go na spanie gdy tylko może. A pozwalam mu na to zawsze, gdy tylko jestem w domu. W pozostałym czasie pokój jest zagrodzony.
Wymuszone pozycje podczas snu na coraz mniejszej poduszce.
Czwartek (13 III)
Mina śpiocha spod wersalki
Sobota (15 III)
Dziś mija trzeci miesiąc pobytu Rutera w naszym domu. Z małego szczeniaka wyrósł na bardzo dużego szczeniaka :). Przez ten czas przeszedł najgorsze choroby i wyszedł z nich zwycięsko. Wiele wycierpiał, ale przez cały czas otoczony był miłością. Jak bardzo pies to docenia, okazało się w niedzielę (czytaj przygodę na Solvayu z 16 III), gdy przestraszony moją nieobecnością sam odnalazł w obcym terenie drogę do samochodu i warował przy nim wiele minut czekając na mój powrót.
Czy ktoś twierdził że się już tu nie mieszczę ?
I mogę tak spać nawet kilka godzin :)Powyżej na obu zdjęciach ulubione miejsce Rutera od samego początku pobytu w naszym domu.
Niedziela (16 III)
Ponieważ Ruter ma już prawdopodobnie 5 miesięcy dlatego od dziś postanowiłem zwiększyć mu dawkę dzienną karmy na 500g. Wszystko to obliczone według prawdopodobnej wagi psa dorosłego 35kg. Sądząc po tym jak dotychczas rośnie i przybywa na wadze powinien spokojnie ten rozmiar osiągnąć.
Zwiększona dawka dzienna karmy prawdopodobnie odniosła natychmiastowy skutek, ponieważ Ruter przez cały dzień okazuje się być bardzo pobudzony. Przez chwilkę nawet nie daje mi spokoju. Ciągle zaczepia mnie zębami, znosi zabawki, a nawet szczeka. Zaniepokojony nieco jego aktywnością już kilka razy wyprowadzaliśmy na krótko, ale pies po zrobieniu swojej potrzeby dalej w domu wykazuje ogromną aktywność. Doszedłem więc do wniosku, że Ruter potrzebuje się wybiegać.
Pomimo zapowiedzi złej pogody poranek wstał chłodny ale niezbyt pochmurny. Chwilami nawet pokazywało się słońce. Za sugestią znajomych postanowiłem zwiedzić z Ruterem tereny dawnego Solvay, a właściwie zieleniec na hałdach po tym zakładzie. Samochód zaparkowałem od północnej strony, tuz przy ostatnich zabudowaniach. Na spacer ruszyliśmy na przełaj w kierunku południowo zachodnim wygodną ścieżką.
Początek spaceru, Ruter czuje się dość niepewnie i trzyma się blisko mnie.Szybko dotarliśmy do wysokiej skarpy, w dole trzeba było przekroczyć strumyk i wejść na betonowa wąską starą drogę, którą dotarliśmy w pobliże mostka. Dalej weszliśmy w pas lasku i wzdłuż niego wąską ścieżką stopniowo wspinaliśmy się na przeciwległą skarpę. Szczyt hałdy okazał się dość płaski rozległy. Postanowiłem pójść naokoło hałdy w kierunku zgodnym ze wskazówkami zegarka. Już na samym początku natknęliśmy się na znajomych z osiedla ze swoimi psiakami. Ucieszyłem się, bo oznaczało to że Ruter będzie się miał okazje porządnie wyhasać. Wokół hałdy poszliśmy więc dalej razem, a psiaki figlowały wokół nas.
Ruter od razu znalazł sobie kompana.
Chyba nawet zawiązała się miedzi nimi silna więż.
Ruter stale prowokował do zabawy, a husky to nie przeszkadzało.
Doskonale bawili się we czworo, włączyła się do tego nawet Alfa (Coli).
Ruter nie czuł respektu.
Kończy się skarpa, kończy się zabawa.
Chociaż może nie dla wszystkich...
Właśnie postanowiliśmy już zakończyć wycieczkę, gdy zorientowałem się, że w pobliżu nie ma Rutera. Przez cały czas trzymał się bardzo blisko nas, raz z tyłu, raz z przodu, a tu nagle nie ma go. Wróciłem się kilkadziesiąt metrów na skarpę, ale tam go też nie było. Po prawej stronie była łąką porosła dość wysokimi chaszczami za którymi znajdowała się kolejna wysoka skarpa porosła laskiem. Wraz z dziewczętami przeszukaliśmy ten teren, ale po Ruterze ani śladu. Jak by się zapadł pod ziemię.
Zacząłem się coraz bardziej niepokoić. Dziewczęta poszły ścieżką w dół w kierunku do szosy nawołując po drodze Rutera, ja postanowiłem jeszcze raz przeszukać dokładnie pobliski teren. Nic to jednak nie dało. Wróciłem się więc ponownie na skarpę w nadziei, że może Ruter się zgubił i został gdzieś na górze. Niestety. Wszędzie pusto. Wróciłem więc na dół i jeszcze raz krok po kroku gwiżdżąc i nawołując przeszukałem chaszcze i okoliczny lasek. Na nic.
Lęk we mnie narastał. W pobliżu płynie niewielka rzeczka. Jest też most. Może pobiegł za kimś na drugą stronę ? Ruszyłem w tamtym kierunku, ale tam także pustki. Zacząłem panikować. Nasłuchiwałem każdego szczekania. Biegłem w każdym takim kierunku. Niestety, bez rezultatu. Dziewczęta z drogi dają mi sygnał, że tam też Rutera nie ma. Dziękuję więc im za pomoc i wracam na skarpę szukać dalej. Ale jak na tak dużym terenie go znaleźć. Postanowiłem wezwać pomoc. Przeczesuję jeszcze raz lasek i dzwonię po Łukasza.
Po kilkunastu minutach Łukasz daje sygnał, że jest już na dole. Polecam mu wejść na północną skarpę i iść w kierunku samochodu. Niech sprawdzi tamten teren. Wprawdzie nie wierzyłem w taką ewentualność, ale jeśli psa nie ma tam gdzie powinien być, to trzeba sprawdzić wszystko. Ja sam wracam na mostek i rozpoczynam poszukiwania po drugiej stronie rzeczki. Po chwili dzwonię do Łukasza i orientuję się, że pomylił kierunku i poszedł za bardzo w kierunku zachodnim. Musi wrócić do samochodu kawał drogi.
Postanawiam też pójść w tym kierunku. Po drodze rozważam wszelkie ewentualności. Wprawdzie Ruter ma obrożę z numerem identyfikacyjnym a na nim nawet wygrawerowany numer mojego telefonu, ale jakoś mnie to nie uspokaja. Usiłuję się opanować i na chłodno rozważyć dalsze postępowanie. Jak najskuteczniej znaleźć psa. Znam go na tyle, że wiem że nie uciekł. Po prostu gdzieś się zagubił. Zapewne stracił nas z oczu i pomylił kierunki. Co pies w takiej sytuacji by zrobił ? Oczywiście, najlepiej by było gdyby Ruter jakimś cudem odnalazł drogę do samochodu i czekał tam grzecznie na mnie. Ale wiem, że to niemożliwe. Przecież nawet, gdyby jakimś cudem odnalazł drogę do samochodu, to czekając tak długo zapewne już dawno by gdzieś odbiegł zainteresowany czymś innym.
Idę więc w kierunku samochodu i wypatruję Łukasza - chcę jak najszybciej omówić z nim sytuacje i zaplanować dalsze poszukiwania. Po chwili jestem już w pobliżu samochodu i widzę jak przede mną dochodzi do niego także Łukasz. Widzę też jak sięga po telefon i wiem, że dzwoni do mnie - przecież mnie nie widzi jeszcze. Z ponura miną odbieram telefon i słyszę, jak Łukasz mówi coś o Ruterze. Nie rozumiem jednak tego zupełnie i dopiero po chwili dociera do mnie, że Ruter tez tam jest.
Po kilku sekundach sam się o tym przekonuję naocznie. Jest Ruter. Podbiega do mnie radośnie, chociaż jakby trochę zawstydzony. Okazuje się, że warował cały czas przy samochodzie. Jestem wstrząśnięty. Jak on to zrobił ? Jakim cudem trafił do samochodu i jakim cudem tak grzecznie przy nim czekał na mnie ? Jeszcze teraz gdy to piszę, nie mogę w to uwierzyć. Ruter był w tym terenie absolutnie po raz pierwszy. Szliśmy przez łąki, chaszcze, las, strumyk, drogę betonową, w bardzo kręty sposób. Pomimo to, szczeniak 5-cio miesięczny, odnalazł drogę powrotną i czekał na mnie ponad godzinę nie oddalając się od samochodu. Dokonał tego, o czym nawet marzyć nie śmiałem, że mu się może udać. Możecie sobie wyobrazić, jak radosne było nasze powitanie.
Powrót do domu był szczęśliwy, choć byłem mocno wyczerpany psychicznie. Ruter też stwarzał wrażenie zmęczonego. W domu, po krótkim odpoczynku Ruterowi znowu zebrało się na zabawę. Nie mogłem w to uwierzyć. Po takim godzinnym hasaniu z innymi psami on wciąż nie czuje wyczerpania ! Po 17-tej dostaje swoją drugą porcję 200g. Ruter wciąż atakuje mnie zawzięcie. Co ciekawe, właściwie tylko mnie - po krótkiej zabawie z innymi znowu przybiega do mnie i nie daje nawet pisać - gryzie po rękach.
Ruter nie odstępuje mnie na krok. Ciągle wszędzie za mną łazi, gryząc mnie od czasu do czasu po piętach i łydkach. Nie pomaga żadne karcenie. Staram się odwracać od siebie jego uwagę, wymachuję piłką lub gryzakiem, ale wszystko to pomaga tylko na chwilkę. Doszło wreszcie do tego, że gdy napuściłem wodę do wanny na kąpiel, to zanim zdążyłem do niej wejść, Ruter był już przede mną. Położył się na dnie wanny i zadowolony wygrzewał się w gorącej wodzie wystawiając nad wodę jedynie głowę. W tej sytuacji musiałem zrezygnować z kąpieli i wziąłem prysznic, oczywiście z Ruterem u moich nóg. Wyniósł się z wanny dopiero wtedy, gdy zaczęła na niego lecieć piana ze mnie.
Dziwny pies :)
Do 21-szej nie doczekałem w domu. Gryzienie po rękach było już tak nie do zniesienia, że wyprowadziłem go zaraz po 20-tej. Na szczęście było ciepło i bezwietrznie, więc na boisku spotkaliśmy od razu inne psiaki. Dzięki temu Ruter miał intensywne zajęcie przez najbliższą godzinę. Do domu wróciliśmy przed 22-gą lecz Rutera trzeba było do tego zmusić.
Wtorek (18 III)
Wymiana zębów rozpoczęta.
Prawy dolny kieł rośnie na nowo.
Środa (19 III)
Obserwacje otoczenia po porannym spacerze i śniadaniu
Sobota (22 III)
Wbrew zapowiedziom dzień okazał się ciepły i bardzo pogodny. Już przed południem pokazało się słońce i żal było nie wykorzystać takiej okazji na spacer z Ruterem.
Na porannym spacerze
Spacer jednak nie zaliczymy do zbyt udanych. Ruter co prawda bawił się świetnie, bo spotkał znakomitego kompana do zabawy i wykorzystał tę szansę. Jednak ja byłem ze spaceru znacznie mniej zadowolony, bowiem Ruter po wyhasaniu się postanowił zwiedzić okolicę i nie reagując na moje wołania po prostu poszedł przed siebie. Dogoniłem go dość szybko, jednak przestraszyłem się tak jawnie okazanym brakiem posłuszeństwa. W tej sytuacji spacer zakończyliśmy już po pół godzinie.
W domu Ruter powrócił do swej standardowej czynności, to znaczy spania. Od czasu do czasu zmieniał jedynie miejsce i pozycję. Wykorzystałem ten czas na zrobienie kilku zdjęć. Najpierw na krześle w moim pokoju.
Chyba zaraz będę spał...
Śpię, nie przeszkadzaćPóźniej na korytarzy pod wejściem do kuchni. Wejście co prawda zagrodzone, a śniadanie dopiero co zostawione na dworze, ale może cos kapnie w formie smakołyka ?
Na koniec zagościł na parapecie. Widocznie postanowił wykorzystać ciepło zachodzącego słońca, chociaż pewnie nie tylko, bo sporo czasu poświęcił na oglądanie panoramy Kurdwanowa z wysokości trzeciego pietra.
Niedziela (23 III)
Dolinka Brzoskwini i Wąwóz Półrzeczki. Wbrew zapowiedziom meteorologów niedziela też okazała się wspaniała. Dzień wstał mroźny, rano było nawet poniżej zera, ale wraz ze słoneczkiem podnosiła się i temperatura. Około 9-tej było ponad 6 stopni. Wycieczkę rozpoczęliśmy od Doliny Brzoskwini, w której jeszcze nigdy nie byliśmy, jeśli nie liczyć grilla 5 lat temu u północnego jej wylotu. Tym razem podjechaliśmy od strony południowej.
Już na samym początku wielka radość we wodzie
Dolinka przed nami.
Ruter z bagien
Ruter wychodzi z bagien
Ruter szaleje !
Trochę zimno.
Przynieś piłeczkę...
W poszukiwaniu kreta
Jeszcze jedna kąpiel
A to co za stworzenie ?Spacer po Dolinie Brzoskwini skończył się tuż po 11-tej, więc bez trudu namówiłem Ankę na zwiedzenie jeszcze Wąwozu Półrzeczki. Po paru minutach byliśmy na miejscu. Samochód zostawiłem na parkingu u wejścia do Doliny Mnikowskiej.
W Wąwozie Półrzeczki Ruter był już nieco spokojniejszy.
Aż trzy dziwne stworzenia !
W drodze powrotnej jedynie słuszna pozycja...
Odpoczynek w domu.
Spotkanie z kolczastym potworem na wieczornym spacerze .Poniedziałek (24 III)
W poniedziałek rano wiadomo już, że dzisiaj wycieczka nam nie grozi. Opad śniegu, wiatr i przenikliwe zimno nie przeszkadza nam jednak w zwyczajowym spacerze po osiedlu.
Przy świątecznym stole. Dla porównania zobacz zdjęcie z 24 grudnia.
Odpoczynek po porannym spacerze.
Czwartek (27 III)
Ten koszyk jest już naprawdę zbyt mały.
Sobota (29 III)
Jak zwykle rano Ruter nie pozwolił mi zapomnieć o swoich potrzebach. Tuż po 6-tej rozpoczęło się koło łóżka skomlenie, a następnie łapanie zębami za wystające spod kołdry części ciała. Wstaję nie bez oporów i szykuję się do wyjścia. Ruter, jak tylko się utwierdził w skuteczności swoich zabiegów, usadowił się w korytarzu i spokojnie obserwuje moje zabiegi doprowadzenia się do przytomności.
Dzień wstał pochmurny i ciepły, choć bezdeszczowy. Musiało jednak w nocy padać, bo teren cały pokryty jest wilgocią. Ruter po załatwieniu swoich potrzeb nie pozwolił zaprowadzić się do domu. Wkrótce zebrało się kilka sąsiedzkich piesków i Ruter wykorzystał okazję do rozruszania się.
Na porannym spacerze
W oczekiwaniu na smakołyka - jaki już jestem duży !
Smakołyk na parapecie.
Psia łapa.
Chwila odpoczynku po obfitym śniadaniu. O czym tak dumasz ?Na porannym spacerze wydawało się, że dzień wbrew zapowiedziom będzie pogodny. Od rana zastanawiałem się więc nad jakąś fajną wycieczką. Tymczasem z każdą godziną pogoda się psuła. Około 10-tej rozpadało się. Około 11-tej nastąpiło jednak przejaśnienie. Ponieważ Ruter coraz natarczywiej dopraszał się o ponowny spacer postanowiłem więc nie zwlekać i podjechać do pobliskiego lasku w Kosocicach. Niestety, już w drodze pogoda znowu się popsuła i wysiadając z samochodu w Kosocicach wiedziałem już, że zmoknę.
Z początku Ruter biegał sobie wesoło raz z jednej strony ścieżki raz z drugiej. Wkrótce jednak deszcz i jemu popsuł humor, bowiem hasanie się skończyło, a Ruter zaczął iść smętnie krok w krok za mną raz po raz spoglądając na mnie smutno.
Deszcz rozpadał się na dobre. Dość szybko okazało się, że jest go tyle że woda ścieka mi z głowy za kołnierz. Postanowiłem więc nieco skrócić spacer i w połowie lasu poszukałem ścieżki powrotnej. Kilkaset metrów od samochodu kółko zamknęliśmy i wtedy Ruter ponownie się ożywił.
Odpoczynek po spacerze na ulubionej poduszce
Dziś Ruter zaszokował mnie po raz drugi w swoim życiu (pierwszy raz to było dwa tygodnie temu gdy odnalazł drogę do samochodu po tym jak się zgubił). A było to tak: Zwykle popołudniową porcję karmy Ruter dostaje około godziny 17-tej i od około miesiąca jest to 200g.
Podczas naszej sobotniej kawy popołudniowej Ruter dostał pełną miskę ryżu z warzywami i kawałkami mięsa - prawie dokładnie tak samo jak w grudniu i styczniu gdy ryż to było jego podstawowe danie. Tym razem dostał to jako smakołyk. Ponieważ jednak było tego sporo, bo pełna miska, uznałem więc, że na porcję popołudniową karmy wystarczy 100g. Podałem mu ją o 17-tej jak zwykle w korytarzu przy drzwiach wyjściowych po czym poszedłem do swojego pokoju, włączyłem telewizor i położyłem się na wersalce.
Ruter błyskawicznie zjadł porcję i po chwili również zjawił się w pokoju. Z początku nie zwróciłem na niego uwagi, jednak po chwili Ruter siadł przede mną i zaskomlał. Zignorowałem go, ponieważ sądziłem że chodzi mu o zabawę albo spacer, lecz Ruter bardzo szybko przeszedł do ataku. Wsparł się przednimi łapami na wersalce i rozpoczął głośne i poważne szczekanie i ujadanie. Dotychczas Ruter od czasu do czasu szczekał, zazwyczaj przez okno na inne psy, jednak zawsze było to takie sobie zwykłe psie szczekanie - bardziej zainteresowanie i zaczepka niż agresja. Tym razem jednak szczekanie było poważne, od razu poznałem, że Ruterowi nie chodzi o zabawę. Zupełnie zaskoczony przyglądałem się psu i nie bardzo wiedząc o co chodzi czekałem co będzie dalej.
Ruter znów bardzo szybko zmienił taktykę - zaczął bowiem chwytać mnie za ręce zębami. Dość często Ruter robi to w zabawie, chwytanie jest wtedy bardzo delikatne. Ostatnio regularnie chwyta mnie za wszystko co się da, gdy chce być wyprowadzony. Ale wtedy też nie są to gryzienia a jedynie chwytanie zębami, chociaż dość mocne. Tym razem chwyty zębami dość mocne. Oczywiście widać było, że nie chodzi mu o to by mnie ugryźć, jednak naładowane emocją szczekanie a teraz mocne chwytanie zębami jasno wskazywało na to, że chodzi o coś ważnego. Tylko o co ?
Jedyne co się nie zgadzało z dotychczasową praktyką było owe 100g zamiast 200g na popołudniową porcję. Ale przecież Ruter dostaje dziennie w sumie 500g, a około 14-tej zjadł pełną miskę ryżu, więc chyba niemożliwe by był głodny. A więc o co może mu chodzić ? Z braku innych pomysłów postanowiłem jednak dać mu te pozostałe 100g pomimo, że w ten sposób znacznie przekroczę dzienną rację. No ale przecież byliśmy w południe na krótkiej wycieczce, więc chociaż nie biegał zbyt wiele to może jednak bardziej zgłodniał niż zwykle. Po paru minutach zwłoki Ruter dostał więc swoje brakujące 100g karmy.
Natychmiast po zjedzeniu pies uspokoił się.
W całej tej historii zaskoczyły mnie dwa elementy. Po pierwsze, że Ruter wyczuł brak tych 100g karmy pomimo, że przecież wcześniej zjadł znacznie więcej ryżu. Po drugie to, że potrafił tak stanowczo upomnieć się o te brakujące 100g.
Niedziela (30 III)
Tym razem dzień wstał słoneczny. Już rano widać było, że pomimo porannego przymrozku w dzień będzie ciepło. Najpierw jednak Ruter wykorzystał godzinę rannego spaceru na zabawy ze spotkanymi kolegami i koleżankami.
Piłeczka była nie jego, ale zabawa i tak niezła.
Ruter podczas biegania za piłeczką lub towarzyszami zabaw.
Zabawy z koleżką
W południe zrobiło się tak ciepło, że koniecznie trzeba było pojechać gdzieś na wycieczkę. Konieczne stało się to tym bardziej, że Ruter również dostał gorączki wycieczkowej i zdecydowany był wyciągnąć mnie na wycieczkę jak najszybciej. Było to jednak dość trudne, ponieważ najpierw musiałem odespać ponad godzinny poranny spacer po boisku.
Tylko gdzie by tu pojechać ? Gorączkowe poszukiwanie jakiejś mapy okolic Krakowa zakończyły się fiaskiem, postanowiłem więc odwiedzić stare miejsce na Solway'u, to samo co dwa tygodnie temu.
Rozpoczynamy rundę po górnej hałdzie.
Schodzimy na skarpę zachodnią.
Błoto to też niezła zabawa.
Ruter węszący
Nawet na wypalonej ziemi Ruter coś znajdzie.
Wracamy...
(c) Aleksander Piwkowski |
Kraków, 2008 |