Ruter

Grudzień 2007

poniedziałek wtorek środa czwartek piątek sobota niedziela
          1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31            

 

 Mordki grudniowe

Sobota (15 XII)

Ruter trafił do nas 15 grudnia 2007. Chłopcy w zmowie z żoną postanowili uszczęśliwić mnie psiakiem (wyproszonym od ponad 20 lat !). W sobotę wybrali się do schroniska na Rybną (Kraków) by wybrać jakiegoś szczeniaka. Miał być mały (bo mieszkamy w bloku), spokojny, raczej kundelek. Od pierwszego wejrzenia zakochali się w ośmiotygodniowym szczeniaku, który jednak wyglądał na dość sporego. W rozterce postanowili jednak pozostawić ostateczną decyzje mnie. Tak więc w sobotnie przedpołudnie 15 grudnia na Rybnej 3 ujrzałem Rutera po raz pierwszy (wtedy jeszcze Józek). Był już w koszyku, przyszykowany do wzięcia. Czekał jedynie na moją decyzję. Moją, bo miał być moim prezentem imieninowym.


Ruter (Józek) w koszyku na kolanach Hanki w schronisku na Rybnej. Czekają na moją decyzję.

Informacje o pochodzeniu psa były żadne. Znaleziony gdzieś na mieście dwa tygodnie wcześniej. Dwa tygodnie spędził więc w schronisku wraz z kilkoma, czasem kilkunastoma innymi szczeniakami w jednym boksie. Naszą uwagę zwrócił na siebie swoim spokojem. Nikt nie potrafił powiedzieć nam nic konkretnego o rasie ani przewidywanych rozmiarach. Wszystko jednak wskazywało na to, że powinien być spory. Nie wiadomo jednak jak spory. Postanowiłem nie przebierać ani podważać decyzji chłopców. WYbór serca jest najważniejszy. Tak więc dopełniłem formalności i zabraliśmy go do domu.


Przed naszym blokiem.

W domu absolutnie nic nie jest przygotowane na przyjęcie psa. Hanka bladego pojęcia o psach nie ma - nigdy nie miała psa w domu. W moim domu rodzinnym były psy, także szczeniaki, i to nawet kilkukrotnie. Od czasów studenckich, a później małżeństwa mój kontakt z psami się jednak skończył. Moi chłopcy wychowani więc byli bez kontaktu z psami. O obchodzeniu się z nimi nie wiedzą nic. Tak więc mamy psa. I co dalej ?


Pierwszy kontakt z nowym otoczeniem.

Jest sobota, wczesne popołudnie. na razie wiemy tylko co można podawać psu do jedzenia. Seria szczepień ochronnych jeszcze nie została zakończona, więc do tego czasu mamy podawać jedynie gotowany kurczak z ryżem i warzywami. Hanka bierze na siebie stronę żywnościową. Ja obmyślam nad wydzieleniem jakiegoś kąta dla psiaka. Koszyk zdecydowanie jest za mały. Trzeba zrobić jakieś legowisko. Ale jak powinno wyglądać psie legowisko ? Tymczasowo musi spać w koszyku. Koszyk umieszczam w korytarzu w pobliżu drzwi wejściowych. Tą część korytarza postanawiam obłożyć gazetami i odgrodzić. Ale czym ? Mamy do dyspozycji tylko krzesła. Na razie muszą wystarczyć.


Kosz za mały na legowisko dla takiego psiaka.

Teraz sprawa imienia. Nie mam pojęcia jakie wybrać. Zupełnie nie jestem psychicznie przygotowany na psa. Nie wiem od czego zacząć. Postanawiam odwlec sprawę wyboru imienia do wieczora. Ale wieczorem jesteśmy tak samo mądrzy jak i przedtem. W spisie imion psich na każdą literę jest imion kilka setek. Przeglądnąłem kilka pierwszych liter i mam dość - głowa może spuchnąć. Musi być jakiś inny sposób. Zaczynam więc jeszcze raz. Najpierw jednak postanawiam znaleźć jakąś metodę. Jak wybrać imię dla psa ? W pewnym momencie olśnienie. Przeciec przez to samo przechodziłem już kiedyś: dwadzieścia lat temu. Jak wybrałem imię dla pierworodnego ? Podobny dylemat. Z pomocą przyszły moje zainteresowania - mity, legendy, historia. Co wtedy mnie najbardziej fascynowało: legenda o Królu Arturze. A więc Artur. Dlaczego teraz nie spróbować tej samej metody ? teraz jestem pasjonatem informatyki. Co takiego niebanalnego brzmi informatycznie...  Bit, bajt ? Zbyt powszechne. Zaraz, zaraz, wisi przecież u mnie na ścianie! Router. Ruter!

Ruter przez całe popołudnie zachowuje się bardzo ostrożnie. Niepewnie bada otoczenie. Zwiedzamy razem mieszkanie. Hanka wróciła z zakupów i przystąpiła do przygotowania pierwszego posiłku. Wyszukaliśmy jakąś miskę metalową i z zaciekawieniem obserwujemy pierwsze karmienie. Pierwszy posiłek przechodzi jednak nasze wyobrażenie. Ruter rzucił się na miskę i pożarł pokarm jakby od tego zależało jego życie - szczękami tak kłapał, że chociaż to mały szczeniak to jednak trochę się zaniepokoiłem. Jejku, co to będzie jak on podrośnie!


Pierwsza zawadiacka mina.

Do wieczora przespał się godzinkę, albo dwie. Wieczorem już całkiem śmiało wędrował po pokojach. Dzień zakończył się w sobotę dla nas po północy. Pies zasnął. Położyliśmy się spać, ale nie na długo. Skomlenie. Uspakajanie Rutera, kładziemy się spać, kwadrans, skomlenie. Ten cykl powtarzał się bez przerw do rana. Po drugiej chłopcy poszli spać. Potem Hanka. Ja zostałem z Ruterem sam na sam do rana. Zasnąłem dopiero po 7. Do południa odsypiałem więc noc, a opiekę nad psem przejęli w tym czasie chłopcy i Hanka.


I znowu odpoczynek po ciężkim wysiłku...

Niedziela (16 XII)

W niedzielne południe rozpoczął się więc dla mnie dzień drugi z Ruterem. dzień rozpocząłem od zwiększenia swobody psa. Wyłożyłem cały korytarz gazetami. Wejścia do pokojów zastawiliśmy krzesłami - puki co, krzesła jeszcze nie przeskoczy. Cóż za rozkoszne szczenię. Godzinka ożywionej aktywności, potem senność jedzonko i spanie. W między czasie sikanie i "kupkanie". I rzecz ciekawa. Od razu widać, że pies jest bardzo czysty. Szybko zauważyliśmy, że nawet podczas największej zabawy potrafi nagle się poderwać, pobiec na korytarz i zrobić potrzebę na gazetę. Nie zawsze uda mu się trafić na gazetę, ale się stara. Dzień upływa nam na zabawie z psem i wymianie gazet. Szybko uzbierał się cały ich worek.


Kolejna próba sforsowania przejścia do kuchni.

Po południu wybieram się z Hanką na zakupy dla psa. Kupujemy dwie miski (metalowe, nie przewracające się), jedną mniejszą na wodę a drugą większą. Wybieramy też jakąś piłeczkę. Pomimo iż w lecznicy nie zalecali kąpieli postanawiam kupić szampon dla szczeniąt i delikatnie go jednak wykąpać, gdyż delikatnie mówiąc, Ruter brzydko pachnie. Widać zresztą po stanie futerka że nie jest czysty. Trudno w hipermarkecie jednak coś samemu wybrać. Nie ma się kogo poradzić, a my nie mamy żadnego pojęcia co można dać takiemu szczeniakowi. Postanawiamy więc kontynuować zakupy dopiero po konsultacjach ze specjalistą.

Powoli nadchodzi strach przed druga nocą. Zastanawiamy się wszyscy, co będzie tym razem. Nie wiem czy przetrzymam drugą taka noc. A przecież tym razem musze iść rano do pracy. Noc mija jednak nadspodziewanie łatwo. Ruter skomlał tylko sporadycznie, wstawałem więc do niego tylko kilka razy i to tylko po to, by posprzątać. rano jednak i tak byłem ledwo przytomny.

Poniedziałek (17 XII)

Poniedziałek w pracy przeszedł fatalnie. Przez cały dzień pokładałem się z niewyspania. Wyszedłem z firmy jak tylko dało się najwcześniej. Ruter w domu przywitał mnie merdaniem ogona, ale nie nazbyt wylewnie. Zdążył zapoznać się już z nowym legowiskiem - dużym płytkim wiklinowym koszem. Starczy na jakiś czas.


Nowe legowisko Rutera (zdjęcie z 23 grudnia)

Trochę bawił się ze mną przez chwilę, ale szybko się zmęczył. Zaraz odchodził do koszyka spać. Legowisko dalej ma w części korytarza przy drzwiach wyjściowych. Krzesła ograniczają mu swobodę. Ma jakieś 2,5x1,5m przestrzeni wyłożonej gazetami.

Wtorek (18 XII)

Noc z poniedziałku na wtorek była jeszcze bardziej spokojna. Wstawałem jak poprzednio tylko dwa razy aby posprzątać. Rano jednak znowu byłem niewyspany. Dzień pracy przeszedł dłużył się niemiłosiernie. Wracając do domu kupiłem paczkę folii ochronnej. W domu zaraz zabrałem się do zwiększenia jego przestrzeni. Teraz ma do dyspozycji cały korytarz. Podłoga wyłożona folią i przykryta gazetami. Bardzo wygodnie się to sprząta.


Fragment korytarza wyłożonego folią i pokrytego gazetami.
Z prawej strony widać zaporę na drzwi (zdjęcie pochodzi z 24 grudnia)

Pies coraz bardziej spokojny, wręcz osowiały. Coraz więcej śpi. Coraz mniej się bawi. Kupki robi coraz bardziej wodniste. Zaczynam się niepokoić. Noc mija spokojnie. Jak poprzednie. Ran idę do pracy już w niezłej formie. Chyba zaczynam się przyzwyczajać.

Środa (19 XII)

Środa rozpoczęła się w miarę spokojnie. Ruter coraz bardziej spokojny, wręcz osowiały. Do pracy wychodzę po ósmej. O jedenastej alarmujący telefon od Hanki; Ruter się pokłada, wymiotuje. Podejmujemy natychmiastową decyzję: musi go zawieść do lecznicy i to jak najszybciej. Wracam do pracy, ale nie mogę się skupić. W końcu podejmuję decyzję. Zwalniam się i jadę samochodem do domu. Zabieram ich z przystanku autobusowego i pędzimy do lecznicy na Rybną.

Diagnoza nie jest pewna. Wiadomo tylko że: temperatura 39.5ºC, wymiotuje, kupa prawidłowa, nie jest odwodniony, brzuch miękki, niebolesny. Możliwości jest kilka. Na wszelki wypadek dostaje kilka leków: pyralgina, metacam, synulox, cyclonamine, vitacon. Nie chcą w schronisku nic konkretnego powiedzieć. Nie ma pewności co psu dolega.

Odwożę Hankę z Ruterem do domu. Jeszcze nie zdajemy sobie sprawy z powagi sytuacji. Pies leci przez ręce, pokłada się, jest  apatyczny. Wracam do pracy. W domu jestem późnym wieczorem. Pies, jakby go nie było: leży cichutko i spokojnie. Smutnym i bolesnym wzrokiem spogląda w nasze oczy. Wkrótce robi kupkę, bardzo wodnistą, z widoczna krwią. Hanka przeczytała już kilka artykułów o parwowirozie, więc chwytamy za telefon i dzwonimy po poradę. Po chwili pakujemy Rutera, wsiadamy do samochodu i pędzimy do lecznicy.


Ruter pod kroplówką

W lecznicy opisujemy jeszcze raz objawy. Na tej podstawie pada diagnoza: parwowiroza. Teraz dostaje surowicę oraz kroplówkę NaCl+glukoza - aby zwalczyć odwodnienie. Wieczorem jesteśmy ponownie w domu. Nastrój w rodzinie coraz bardziej się pogarsza. Widać po psie jak bardzo walczy z chorobą, jak bardzo ona go męczy.

Przenoszę jego koszyk do swojego pokoju. Teraz mam go przez cały czas na oku. W nocy budzi mnie kilka razy cichutkim skomleniem. Powłócząc nogami zwleka się z legowiska i zataczając się dociera do gazet. Tam robi kupkę i natychmiast wlecze się z powrotem do legowiska.

Hanka przynosi z Jagiellonki kilka książek o psach. Zaczynam ich lekturę. Powoli dociera do mnie zupełnie inny świat. Psi Świat. Powoli zaczynam rozumieć, jak błędnie do tej pory postrzegałem wiele spraw związanych z wychowaniem psa. Temat zaczyna mnie wciągać i pasjonować.

Czwartek (20 XII)

Rano idę do pracy, ale dzisiaj jesteśmy już umówieni w lecznicy na popołudnie. Nie mogę doczekać się końca pracy. W domu jestem już przed szesnastą. Jedziemy do lecznicy. Ruter cichutko skomli po drodze. Diagnoza jest już pewna. Parwowiroza. Temperatura nieco spadła: 38.6ºC, brak wymiotów, biegunka, kupa wodnista ze śladami krwi, brzuch miękki bolesny, apetyt minimalny, nieco lepsze samopoczucie.


Osłabiony Ruter przesypia prawie cały dzień.

Seria zastrzyków i kroplówka. Pies nawet specjalnie nie zwraca na te zabiegi uwagi. Do domu wracamy w fatalnym nastroju. Pełni boleści spoglądamy co chwila na Rutera, który kuli się w koszyku na kolanach Hanki.

Piątek (21 XII)

Widać wyraźnie, że Ruter ma lepsze samopoczucie. Jeszcze jest niezwykle osłabiony, łapki mu się rozjeżdżają, ale już usiłuje przynajmniej pomerdać ogonkiem. Dziś postanawiam pozostać w domu. Biorę urlop i zostaję w domu. Pilnie obserwuję psiaka. Sporo przesypia. Po południu jedziemy do lecznicy. To już tak będzie każdego popołudnia przez najbliższy tydzień co najmniej.


Wraca samopoczucie, ale siły jeszcze nie te.

W drodze Ruter rozpoczyna koncert skomlenia. Jesteśmy coraz bardziej zaniepokojeni. Jednak po pewnej chwili udaje sie go uspokoić. Z obserwacji całodziennych wynika jednak, że czuje się już nieco lepiej. Temperatura 38.2ºC, apetyt lepszy, biegunka wodnista, juz bez wymiotów, brzuch miękki nieodwodniony. Ponownie seria zastrzyków, kroplówka, i do domu.

Noc z piątku na sobotę mija ekscytująco. Ruter około 2 w nocy budzi nas bardzo głośnym skomleniem. Nie daje się odpędzić od kuchni. Robi się bardzo agresywny. Nie wiemy co się dzieje. W końcu budzi także Hankę. Nie jadł prawie nic przez cały dzień, więc postanawiamy cos mu dać do miski. Pożarł wszystko w mgnieniu oka. Odetchnęliśmy z ulgą: chyba idzie na lepsze skoro ma apetyt. Nic nie zwymiotował. Idziemy wszyscy spać, Ruter też.

Sobota (22 XII)

Nad ranem kończę czytać drugą książkę o psach. Wydaje mi się, że wiem już coraz więcej o tym jak postępować z psem. W jaki sposób reagować a w jaki nie reagować, jak psa korygować, a jak motywować. Jak pies postrzega człowieka i dlaczego. Cała masa przydatnych informacji o których do tej pory nie miałem pojęcia.

Ruter odzyskuje powoli siły. Dalej słania się na nogach ale mordka coraz weselsza. Przynajmniej nie ma już w oczach tego głębokiego smutku. Jednak przez cały dzień prawie nic nie je. Tylko rano nieco polizał. W samochodzie w drodze do lecznicy na codzienne szczepienie (dostaje ciągle antybiotyk) rozpoczyna koncert skomlenia. I tym razem jednak wkrótce daje się uspokoić., Zaczynamy się jednak niepokoić: nie lubi samochodu, czy wyczuwa że znowu jedzie na szczepienie ? Temperatura 38.0ºC, kał uformowany, nie wymiotuje, apetyt tylko rano, nawodniony.


Ciągle odsypiamy każdą wolną chwilkę od zabawy.

W nocy około 2 godziny ponownie koncert skomlenia. Teraz już jednak wiemy o co chodzi, więc szybko reagujemy. Hanka ma przygotowane jedzenie więc szybko podgrzewa tylko i daje do miski. Ruter dopada miski łapczywie, ale je znacznie spokojniej niż poprzedniej nocy. Widać coraz wyraźniej, że powoli kryzys mija.

Niedziela (23 XII)

W nocy Ruter znowu bardzo ożywiony. Dużo zjadł, ale w dzień już nie chciał.  Po południu jedziemy znowu do lecznicy. Temperatura 37.8ºC, wszystko dobrze. Tym razem dostaje już tylko jeden zastrzyk. Zostaje tez zdjęty uchwyt do kroplówki. Ruter coraz bardziej żwawy.


Wraca ciekawość i ochota do zabawy.

Łazienka jest miejscem wielkiego zainteresowania. Bez względu w jakiej części mieszkania przebywa, jak tylko usłyszy dźwięk otwieranych drzwi od łazienki, już jest przy nich. Po wejściu intensywnie wszystko obwąchuje. Zagląda w każdą szparę, nawet musi sprawdzić wannę.

Ruter wykazuje tak dużą czystość, a mianowicie niemal zawsze siusia tylko na gazety a kupkę robi niemal zawsze w jednym miejscu, że decyduję się zmniejszyć przestrzeń wyłożona gazetami. Zwijam część folii i zsuwam gazety. No zobaczymy, czy eksperyment się powiedzie. Teraz odblokowany z gazet zostaje dostęp do łazienki. gazety pozostają nadal na całej długości korytarza na wprost drzwi wejściowych, a ż do drzwi do ubikacji.

Późnym wieczorem Ruter znowu całkowicie odzyskuje wigor. Zaczynam się zastanawiać nad jego rasą, ponieważ dziwnie w dzień szczególnie popołudniem wydaje się spokojny i apatyczny, natomiast żwawość wyraźnie odzyskuje późnym wieczorem. Ożywiona aktywność trwa do północy, lub nawet do pierwszej. Później idzie spać i budzi się przed szóstą. Ten schemat powtarza się już kolejny raz. Nie wiem czy jego organizm jest tak rozregulowany chorobą, czy też jest to oznaka uwarunkowań jego rasy. Ale jakiej rasy ? Jakie zwierze wykazuje taką dużą aktywność w nocy ?

Poniedziałek (24 XII)

Pies odzyskuje wigor. Tymczasowe przegrody do pokoi z pudeł i krzeseł przestają wystarczać. Postanawiam zrobić coś solidniejszego. Z lektury książek wiem już, że nie należy stresować psa zamykając całkowicie jego przestrzeń. Pies musi mieć dostęp wzrokowy, węchowy i słuchowy jak najdalej się da. Rezygnujemy więc z drzwi do pokoi. W ich miejsce robię przegrodę wykorzystując do tego deski (nie sklejki) z rozebranego niedawno łóżka.


Z lewej strony gotowa konstrukcja przegrody,
z prawej pod ścianą materiał na następną.

Przegroda wygląda solidnie. Mam nadzieję że będzie nam służyła przez najbliższy rok. Po świętach zrobię następną na drugi pokój. Dzięki tym przegrodom Ruter będzie miał stosunkowo dużą swobodę ruchów a nie będzie przy tym się czół zbytnio odizolowany od nas. Może za jakiś czas przegrody okażą się zupełnie zbyteczne?

Po południu znowu jedziemy do lecznicy na Rybną na kolejne zastrzyki antybiotyku. Ruter już nawet zbytnio nie protestuje. Temperatura 38.3ºC, kał uformowany, brzuch miękki, apetyt zachowany. Ruter wydaje sie już w tak dobrej formie, że dostajemy dwie porcje antybiotyku w płynie do podania doustnego (dopyszczego ?) w czasie świąt. Zostaje tez zdięty z łapki mechanizm do kroplówki. Mamy się zgłosić do kontroli 27 XII.

Wracając do domu wstępujemy do Tesco na zakupy. Ruter bardzo spokojny, ale nie ospały. Decyduję się wziąść go pod pazuchę i załatwić swoje sprawunki w sklepie. Ruter bardzo ciekawy nowego otoczenia bardzo dzielnie wytrzymał ponad półgodzinne obnoszenie po hipermarkecie.

Wieczorem Wigilia. Rozpoczynają się nasze pierwsze wspólne święta. Na początek, oczywiście, pamiątkowe zdjęcie.


Fragment pamiątkowego zdjęcia przy stole świątecznym

Ruter czuje się już całkiem dobrze. Jest ruchliwy ale nie nazbyt pobudzony. Robimy mu tymczasowe legowisko w pokoju w którym spędzamy czas wigilijny. Przy stole pilnujemy zasad nie karmienia - pies ma swoją miskę w innym pokoju. Zresztą wcale nie wykazuje zbytniego zainteresowania stołem. Bardziej interesuje go wystrój choinki. Co chwila chwyta ząbkami gałązki. Zaczynami się lękać aby nie wywrócił całego drzewka. Po chwili okazuje się jednak że na chwytaniu się kończy - nie ciągnie za nie. Gorzej z anielskimi włosami. Te najwyraźniej go intrygują. Jednak nie możemy pozwolić na zabawy nimi w obawie przed połknięciem. W końcu Ruterowi nudzi się choinka. Ponieważ ze stołu tez nic nie udaje mu się wywalczyć, więc zmęczony kładzie się pod stołem i zasypia.


Sen pod stołem wigilijnym.

Po wieczerzy przychodzi aniołek z prezentami. Nie zabrakło prezentu także dla Rutera. Dostał obrożę oraz smycz. Na razie mała skórzana obroża kupiona na miarę po to, aby przyzwyczaił się do niej.


Obroża i smycz jako prezent. Mam nadzieję, że nigdy nie będzie odczuwał do nich lęku ani niechęci.

Zgodnie z zaleceniami postanawiam stopniowo wdrażać Rutera do noszenia obroży. Pierwsza próba założenia kończy się jednak zdecydowanym odporem. Ruter robi się wyraźnie nerwowy i agresywny jak tylko poczuje coś na szyi. Cóż, najwyraźniej nie miał zbyt miłych dotąd doświadczeń z tym sprzętem. Trzeba będzie to zmienić. W tej sytuacji postanawiam na początek pozwolić mu się oswoić z nimi bez zakładania na szyję. Niech się najpierw nimi pobawi.

Noc wigilijna bardzo szybko nadchodzi. Wszyscy podekscytowani wydarzeniami kładziemy się spać. Ruter także. I chociaż standardowo domaga się gwałtownie o drugiej i przed szóstą karmienia, to jednak jesteśmy szczęśliwi, że ma apetyt. To najlepszy dowód zwalczenia choroby.

W nocy decyduję się zwinąć następny odcinek folii i ponownie ograniczyć przestrzeń pokrytą gazetami. Nie zdarzyło się od wczoraj by Ruter nie trafił na gazety. Tym razem jednak odsuwam folię i gazety od drzwi ubikacji, a w tym miejscu włąśnie robił siusiu najchętniej. Trochę sie obawiam, czy manewr nie jest zbyt ryzykowny. No, zobaczymy.

Wtorek 25 grudnia

Ruter od rana wykazuje aktywność i apetyt. Cieszymy się, że Ruter wraca do zdrowia. Cały dzień spędzamy razem. Czas mija nam na zabawie z Ruterem. Ruter regularnie koło południa wykazuje spadek aktywności. Zasypia przed pierwszą. Śpi do 15-tej, czasem nieco dłużej. Ale aktywność i wigor nie wracają już w taki sposób jak rano. Do wieczora wydaje się osowiały. O 17.30 podajemy mu antybiotyk do pyszczka przy pomocy strzykawki. Przychodzi to z trudem, po lekarstwo jest bardzo gorzkie i nieprzyjemne w smaku. Ruter bardzo się wyrywa.

Po zabiegu dalej jest niezbyt ruchliwy. Niby się bawi, niby biega, ale widać że to bez porannego zaangażowania. Około 19.00, a więc w półtorej godziny po podaniu antybiotyku, wymiotuje. Wyraźnie wyczuwalny jest zapach lekarstwa. Po następnej godzinie wymiotuje znowu. No cóż, potrzebny będzie jednak zastrzyk. Już wiemy, że w drugi dzień świąt znowu nas czeka wizyta w ambulatorium na Rybnej.

Późnym wieczorem Ruter znowu się ożywia. O północy rozrabia już na całego. I znowu zaczynają nas nurtować pytania: co to za pies ? Dlaczego wykazuje tak dużą aktywność tylko rano i w nocy. A może to wilk ?

W nocy znowu ożywione szaleństwo. Przez godzinę nie daje nam zasnąć. W końcu uspokaja się. Po chwili jednak opuszcza swoje legowisko i znajduje sobie miejsce w misce.


Miska lepsza od legowiska ?

Po kilkunastu minutach słyszę jednak człapanie do legowiska. A więc jednak legowisko lepsze ! Po chwili wszyscy już śpią.

Środa 26 grudnia

Ruter od rana bardzo ożywiony. O 6.00 dostał swój posiłek i jak zwykle po nim bardzo aktywny. Tuz przed południem robi się senny i idzie spać. Śpi do 16.30. Pospał by zapewne znacznie więcej, ale o tej porze musimy już jechać do lecznicy na kolejny zastrzyk. Wczoraj zwymiotował po podaniu antybiotyku, więc teraz musi go przyjąć w szczepionce.

W trakcie jazdy wyjątkowo spokojny. Na miejscu rutynowa ogólna kontrola (temperatura prawidłowa 38.2ºC), a później szybki zastrzyk i wracamy do domu. Na mieście bardzo mały ruch, dzięki temu byliśmy z powrotem poniżej jednej godziny. Wczesnym wieczorem standardowo bardzo osowiały. Trochę się włóczy po mieszkaniu, trochę poleguje. Wzrost aktywności wyraźny około 22.00. O tej porze wielka ikra do zabawy. Jest teraz 23:25. W między czasie zdążył opróżniać całą miskę i teraz zaczyna się dopominać o kolejną. Waruje teraz na korytarzu w pobliżu wejścia do kuchni. Zapewne wkrótce zacznie głośniej dopominać się o jedzenie.

Wciąż występuje u Rutera problem z gryzieniem wszystkiego co się da. W zabawie jest to o tyle przykre, że często zamiast za zabawkę łapie za rękę, lub inną część mojego ciała którą może dosięgnąć. Oczywiście są to chwyty w zabawie i to bardzo delikatne. Ale im bardziej zapamiętuje się w zabawie tym mocniej chwyta, co jest nawet dość bolesne. Staramy się reagować jak się tylko da, by go tego oduczyć. Najskuteczniejsze jest zręczne unikanie jego zębów i podtykanie mu pod paszczę zabawek, na których ma ćwiczyć zęby. Niestety, na razie skutki są niewielkie, choć mam wrażenie że są. Może będzie lepiej.

Przerwałem na chwilę pisanie, ponieważ po odgłosach z korytarza zorientowałem się, że będzie prezent. I rzeczywiście. Zrobił i siusiu i kupkę. Niestety, kupka stosunkowo rzadka, słabo uformowana. Ledwie zdążyłem ją uprzątnąć a Ruter zaczął przymierzać się do następnej. Z trudem wydusił cos z siebie, niestety, praktycznie sam śluz. Oj, niedobrze. Choroba jeszcze nie ustępuje. Zgodnie z zapowiedzią weterynarza leczenie w postaci szczepionek z antybiotykiem ma potrwać jeszcze trzy dni, do 29 grudnia.

Widząc, że Ruter nie odpuszcza, obudziłem Hankę, by przygotowała jedzenie dla psa. Wciąż jeszcze Ruter jest na początkowym żywieniu w postaci gotowanego kurczaka, ryżu i warzyw, głównie marchewki. Weterynarz zabronił na tym etapie zmianę diety. Musimy czekać do całkowitego wyzdrowienia. Dostał teraz 1/4 porcji. Zjadł wszystko i miskę wylizał do czysta. Nie chcemy by objadał się na noc. Może wytrzyma do rannego karmienia.

Kurcze, porwał ze stołu portfel. Nie wiem kiedy to zrobił, ale musiało to być dobrą chwilę temu, bo paragony i niektóre papiery nieźle już pogryzione. Nie przypuszczałem że sięga już do ławy, będę musiał wszystko kłaść znacznie wyżej...

 
Ruter najlepiej bawi się po północy

Jest 10 minut po północy. Kiedy on wreszcie pójdzie spać ?

Czwartek (27 grudnia)

Nie zasnął. Skapitulowałem około 1.00. Ponownie obudziłem Hankę, by zrobiła psu jedzenie. Na szczęście miała przygotowaną porcję, trzeba było trochę tylko podgotować. Ruter rzucił się na jedzenie jakby tydzień nic nie jadł. Wylizał miskę do czysta, ale o spaniu wcale nawet nie pomyślał. Wręcz przeciwnie, teraz dopiero się rozbrykał. Ostatecznie, całkowicie wykończony, poszedłem spać dopiero około 2.00.

Rano Ruter dostał porcje do miski przed 8.00. Uczucie pełnego brzucha wpędza Rutera w taki radosny nastrój, że nie odpuszcza nikomu zabawy do południa. Dopiero więc około 13.00 siadamy do śniadania. Ruter odsypia zabawę w moim pokoju. Nie po raz pierwszy zauważyłem, że podczas snu potrafi wydawać dużo różnych dźwięków: skomlenie, warczenie a nawet szczekanie. Czasami przez dobrą chwile wykonuje też ruchy jakby wykonywał określona czynność. Zarejestrowałem na kamerze jak przez dobra chwilę przebiera łapami jakby gdzieś biegł.

 
Przez sen potrafi szczekać a nawet biegać

Po 15-tej budzimy Rutera i zbieramy się do lecznicy - pora na kolejne szczepienie.  Temperatura prawidłowa, kupka uformowana ale jeszcze nie całkiem prawidłowo. Praktycznie cały czas dobre samopoczucie oraz apetyt. Pojawiło się jednak swędzenie tu i ówdzie. Decydujemy się więc na kontynuacje odrobaczania przerwanego na początku choroby. Po godzinie jesteśmy z powrotem w domu. Ruter jak zwykle o tej porze jest senny, ale już się tym nie niepokoimy. Wiemy, że i tak odzyska wigor późnym wieczorem.

Dzisiaj postanowiliśmy dać Ruterowi pełną porcje do miski o 23:00, tak aby już nie było potrzeba dokarmiania w nocy. Następne karmienie dopiero nad ranem. Mam nadzieję że nie wcześniej niż o szóstej. Niestety, nie udało się. O 22:30 jazgot o jedzenie był już tak intensywny, że ulegliśmy. Może te pół godziny nie będzie takiej różnicy. Dostał jednak pełną porcję. No, zobaczymy, czy wytrzyma do rana. Jest 23:00. Ruter zaczyna swoją porcje aktywności. Może uda się go ululać przed północą.

Piątek (28 grudnia)

Pomimo pełnej porcji o 23:00, nie odpuścił swojej racji także o 1:00. Nie dało się go uspokoić. W związku z tym wsunął prawie dwie pełne porcje (z tej drugiej zostawił nieco na dnie) i pozwolił się ululać dopiero przed 2:00.

Nad ranem dojadł resztę z nocnej porcji tak, że dostał nową pełna porcję dopiero o 8:30. Wszyscy zresztą wstaliśmy dzisiaj po ósmej, ponieważ na dziś zaplanowałem test rozłąki.

Od początku stycznia Ruter będzie codziennie zostawał sam w domu czasem na wiele godzin. Musiałem więc się dowiedzieć jak będzie to znosił, by ewentualnie zawczasu podjąć jakieś środki zaradcze. Przeniosłem jego koszyk na korytarz, w pobliże drzwi wejściowych. W przeciwległym kącie korytarza umieściłem kamerę. Drzwi od kuchni i mojego pokoju zastawiliśmy barierką (drugą barierkę zrobiłem wczoraj wieczorem). Pozostałe pokoje zamknięte na drzwi, co prawda z szyba matową, ale zalepioną plakatami. O 9:30 wszyscy wyszliśmy na spacer, a Ruter został sam.

Odchodząc od zamkniętych drzwi mieszkania słyszeliśmy niezbyt głośne skomlenie. Spacerując po osiedlu wciąż myśleliśmy o Ruterze. Jak on zniesie ta pierwszą rozłąkę. Aby psa nie męczyć na początku za bardzo postanowiliśmy, że spacer nie będzie trwał dłużej niż godzinę. Ale nie wytrzymaliśmy nawet tyle. Wróciliśmy do domu po około 55 minutach. Powitanie było radosne ale nie nazbyt. Ruter wydał się zaspany i nieco osowiały. Jakby bardzo smutny. Zaraz tez przystąpiłem do obejrzenia filmu:

Wygląda na to, że Ruter zniósł próbną, prawie godzinną rozłąkę, całkiem dobrze. Początkowe skomlenie nie trwało nawet minuty. Po 20 minutach zasnął i obudził się dopiero kilka minut przed naszym powrotem. Wszystko wskazuje na to, że rozłąka kilku godzinna nie będzie dla niego zbyt wielkim przeżyciem.

 
Mały fragment w okolicach 19-tej minuty.

Wczoraj po południu podjąłem pierwszą próbę pozytywnego uwarunkowania. Szczeniak ma dopiero nie więcej niż 9 tygodni, ale zdecydowałem się nie czekać na skończenie 6 miesięcy lecz już teraz uwarunkowywać go pozytywnie na najprostsze zachowania. Na pierwszy ogień poszła oczywiście komenda CHODŹ.

Wyczekałem na moment kiedy był dość rozbawiony i oddalony ode mnie o kilka metrów. Następnie zacząłem go cicho przywoływać: Ruter chodź. Ruter nie reaguje. Po kilku bezowocnych próbach postanowiłem wyczekać na moment aż sam podejdzie. W końcu przecież robi to od czasu do czasu. No i rzeczywiście. W pewnym momencie ruszył w moim kierunku. Ponowiłem Ruter chodź. Kiedy był już dość blisko wyciągnąłem rękę i pogłaskałem go: dobry piesek, dobry. Podsunąłem na ręce pod nos smakołyka (drobny okruch pierniczka) i podczas gdy go zajadał pieściłem powtarzając dobry, Ruter, dobry. Ruter zjadł pierniczka i widząc że zająłem się czym innym pobiegł na korytarz do swojej zabawy.

Po kilkunastu minutach postanowiłem ponowić próbę. Ciche przywoływanie nie dało większego rezultatu. Poszedłem go poszukać. Zwróciłem na niego swoją uwagę po czym znowu zacząłem go przywoływać. Szło to bardzo opornie. W końcu łaskawie ruszył w moim kierunku. Wątpię aby chciał podejść do mnie, zapewne po prostu coś go zainteresowało w moim pobliżu. Jednak wykorzystałem ten moment i cały czas go przywołując podetkałem pod nos kawałek pierniczka. Dobry Ruter, dobry, no i oczywiście pieszczoty.

Trzecią próbę przeprowadziłem znowu po kilkunastu minutach, gdy był w zasięgu wzroku i niczym nie zajmował się zbytnio. Tym razem zareagował od razu. Przybiegł, więc natychmiast dostał smakołyk oraz porcje pochwał i pieszczot. Dobry Ruter, dobry.

Więcej tego dnia nie chciałem już próbować. Dopiero dziś rano postanowiłem sprawdzić, czy uwarunkowanie już działa. Ruter, chodź. I przyszedł. To działa ! Oczywiście natychmiast dostał smakołyk i porcje pochwał oraz pieszczot. Wygląda na to, że psina jest bardzo zmyślna. Teraz trzeba będzie tylko utrwalić to uwarunkowanie w najbliższych dniach i będzie można przejść do następnych komend. A przecież to ciągle jest jeszcze szczeniak.

Codziennie też, na coraz dłużej, zakładam mu obrożę. Oczywiście, obroża jest bardzo mała i lekka, dopasowana do jego wieku i rozmiarów i właściwie nie nadaje się do prowadzenia na smyczy. Chodzi jednak o to, by się powolutku przyzwyczajał do czegoś na szyi. Dzisiaj, po powrocie ze spaceru, znowu założyłem mu tę obroże. Był dość osowiały więc tym razem nawet się w ogóle nie wywijał od niej. Teraz leży spokojnie i w ogóle na nią nie zwraca uwagi. Wygląda więc na to, że i ten element uda się wdrożyć bezstresowo.

Po obiedzie jedziemy do lecznicy na kolejny, tym razem już przedostatni, zastrzyk antybiotyku. Ruter jest znowu osowiały, senny. Temperatura w normie. Wracamy prosto do domu. Po wniesieniu Rutera do domu wychodzę jeszcze do sklepu. Po powrocie okazuje się, że Ruter podniósł rwetes z powodu mojej nieobecności. Na powitanie rzuca się radośnie i nie odstępuje mnie na krok. Co chwila potykam się o niego. Na szczęście po pewnym czasie przechodzi mu to przywiązanie. Zaczyna biegać po całym mieszkaniu. Nagle z kuchni dobiega mnie bolesny intensywny skowyt. Ruter kuleje na prawą przednią łapkę i głośno skowycze. Wpadam w panikę. Wygląda na to, że złamał łapkę. Jestem pełen najgorszych przeczuć, bo kilka dni temu w zabawie uderzył sie w te sama łapkę o krawędź drzwi i tez skomlał przez chwilę oraz utykał. Podobnie zdarzyło się w następnym dniu, gdy podczas zeskoku z kolan syna na podłogę podwinęła mu się łapka z podobnym skutkiem.

Szukam intensywnie w Internecie najbliższej lecznicy. W końcu łączę się ze schroniskiem na Rybnej. Lekarz dyżurny jednak uspokaja mnie. Postanawiam na razie zaczekać do rana a w tym czasie po obserwować go bacznie, tym bardziej, że Ruter przestał już skomleć i leży spokojnie. Wciąż jeszcze gotowy zmienić decyzje obserwuje jak Ruter usiłuje się podnieść i natychmiast po obciążeniu prawej łapki podkula ja pod siebie i kładzie się na powrót. Czekamy jednak dalej. Po 15 minutach widać, że Ruter czuje się już znacznie lepiej. Wolniutko porusza się po korytarzu utykając na prawą łapkę. Po dalszych 5 minutach podejmuje juz nawet zabawę. Powoli zaczynamy się odprężać. Po następnym kwadransie Ruter porusza się po korytarzu już prawie nie utykając. Widać już, że to nie było nic poważnego. Prawdopodobnie naciągnął sobie tylko jakiś miesień lub ścięgno. Nie ma więc strachu, ale jutro trzeba będzie zwrócić uwagę lekarza na tę feralną łapkę.


Ruter śpiący w progu pokoju, zamiast w koszyku.

Siadamy wszyscy do podwieczorku, spóźnionego. Ruter leży obok w koszyku - musiałem go znowu przenieść do pokoju. Teraz Ruter gwałtownie się ożywia. Zaczyna coraz bardziej brykać. Po urazie łapy nie ma już nawet śladu. Przed dziesiąta dostaje pełną porcję, ale jej nie zjada całej. Właściwie to nawet połowy nie zjadł. Mam nadzieję, że jak się do niej dorwie w nocy, to wystarczy do rana. Teraz już śpi, ale nie w swoim koszyku, lecz w progu, na metalowej listwie! Co za pies...

Sobota (29 XII)

No i nie wystarczyło... Gdzieś po pierwszej zaczęło się nerwowe bieganie po korytarzu i skomlenie pod barierką do kuchni. Próby odwrócenia uwagi poprzez zabawę oraz usypianie nie pomogły. Koło 2.00 dostał więc drugą pełna porcję. Zapełnienie żołądka poskutkowało natychmiast wigorem do zabawy. Udało się go ululać dopiero o koło 3 nad ranem. Koło ósmej miska były już wylizana do czysta i Ruter dopominał się o kolejną porcję. Jest Tuz po południu, miska jest w połowie pełna - zapewne wystarczy do wieczora.

Po 16-tej ostatnia wizyta w lecznicy z powodu choroby. Ostatni zastrzyk antybiotyku. Na koniec jeszcze zastrzyk przeciwzapalny i wracamy do domu. Ruter w drodze mało aktywny, przysypia w koszyku na kolanach Hanki. W domu też bardzo senny. Po 20-tej jednak bardzo się ożywia. Dostaje wyraźnej ochoty do zabaw.

Około 22-giej  ciekawe zdarzenie. Łukasz wypuszcza z ręki talerz z kanapkami z pasztetem. Do kanapek na podłodze błyskawicznie doskakuje Ruter. Takiej akcji jeszcze w życiu nie widziałem: Ruter w tempie pożeracza przestrzeni porywa z ziemi pasztet. Dopadam do niego i odciągam go za kark. Ruter nie reaguje na moje zabiegi lecz gwałtownie łapie uciekające mu resztki. Z trudem wydzieram mu je z pyska. Przytrzymuje go w pewnej odległości a Łukasz zbiera resztki z podłogi. Po chwili mogę już Rutera puścić. Doskakuje do miejsca gdzie leżały kanapki i gwałtownie obwąchuje dywan. Widać, że jest niezwykle podekscytowany. Długo obwąchuje całą okolicę. Teraz zwraca się ku nam. Każdemu obwąchuje i oblizuje ręce. Po dobrej chwili, zrozumiawszy że więcej pasztetu nie dostanie, siada pod przegrodą do kuchni i rozpoczyna skomlenie. Nikt jednak nie reaguje. Zrezygnowany wlecze się więc do mojego pokoju i obwąchuje swoją miskę. W końcu delikatnie napoczyna jej zawartość.

O 23-tej miska jest pusta. Wołam Hankę, aby przygotowała kolejną pełną porcję. Kalkuluję sobie, że jeśli dostanie ją teraz zaraz po tym jak skończył poprzednią, to może nie będzie wyć z głodu o 2-giej. No, zobaczymy.

Niedziela (30 XII)

Chwilę po 23-tej dostał więc drugą pełna porcję, ale nie wykazał nią specjalnego zainteresowania. Trochę tylko napoczął, a jak poczuł że nie ma pasztetu, to zajął się czymś innym. Zgodnie z planem nikt jednak nie podjął z nim zabawy. Znudzony więc położył się do koszyka. W nocy słyszałem jak wychodził z koszyka i kładł się pod moja wersalką. Gdy szedł na korytarz zrobić swoje potrzeby, wracał jednak do koszyka. W koszyku mościł się przed zaśnięciem sporo czasu. Gdy jednak przestawał okazywało się zawsze, że pozy przyjmował najdziwniejsze.


Ruter w optymalnej pozycji do spania

Po pewnym jednak czasie i tak wychodził z koszyka i kładł się pod wersalką tuż pode mną. To była pierwsza noc w całości przespana przeze mnie od czasu przybycia do nas Rutera. Ani razu nie trzeba było wstawać do Rutera z powodu karmienia. Dopiero nad ranem miska była pusta. O 6.30 dostał więc pełną porcję, ale nie był specjalnie głodny. Jest już 13:20 a miska wciąż jeszcze nie jest pusta. Wygląda więc na to, że udało się wyregulować Ruterowi pory posiłku.

Spora aktywność, wigor w zabawie, wciąż jeszcze zdarza mu się zaledwie raz dziennie. Później pokłada się, jest apatyczny, senny. Wciąż dużo śpi. Dość słabo reaguje nawet na przywitanie.


Powitanie pani domu

Dziś jest pierwszy dzień, że nie pojedziemy na zastrzyk (zobaczymy, jaką aktywność wykaże w nocy). Ponieważ od 2-go stycznia moje przesiadywanie w domu się kończy postanawiam urządzić Ruterowi stałe legowisko w korytarzu. Trzeba w tym celu zrobić małe przemeblowanie. Jadę do Castoramy po odpowiednie materiały i zabieram się do pracy. Musze zrobić szafkę na telefon i ubrania a pod nimi zaplanowane jest miejsce na legowisko dla Rutera.

Do wieczora udaje mi się zrobić zaledwie jeden bok szafki. Reszta musi powstać jutro. Ponieważ nie wiem w jakiej dyspozycji będę we wtorek, więc całość musi być gotowa przed sylwestrem.

Poniedziałek (31 XII)

Ruter znowu śpi spokojnie. Wieczorną porcję dostał o 23:00 i starczyła mu do ósmej rano. Dziś cały dzień zszedł mi na konstrukcję szafki. Na godzinę przed północą skończyłem. Jest gotowa na tyle, że można było przenieść legowisko Rutera na korytarz już na docelowe miejsce.


Szafka korytarzowa z miejscem dla Rutera

Niestety, chociaż wcześniej często polegiwał sobie w tym miejscu to teraz, gdy legowisko jest już gotowe, jakoś dziwnie zmienił swoje upodobania. Już kilka razy zdarzyło się, że wywlókł kocyk z koszyka pod przeciwległą ścianę i tam bawiąc się nim usypia, wprost na dywanie. Upodobał sobie też nagle inne miejsce - pod biurkiem w moim pokoju.


Nowe ulubione miejsce do spania

Póki jestem w domu nie ma przeszkód by tam sobie sypiał, ale jak zostanie w domu sam, pokój będzie odgrodzony. Sam już nie wiem co mu teraz przeszkadza w nowym miejscu na korytarzu. Dla psa jest to przecież doskonałe miejsce, strategiczne w mieszkaniu. Może woli bardziej spokojne miejsce ? No ale w pokoju nie może pozostawać sam pod nasza nieobecność.

Popołudniową porcje dostał wczoraj około 15:00. O 21:00 dostał wieczorną pełną porcje i starczyła mu do ósmej rano. Jest to więc już drugi dzień z rzędu, w którym wystarczają mu trzy posiłki dziennie.


Start Slide Show PicLens

 


(c) Aleksander Piwkowski

Kraków, 2008