Ruter

Listopad 2008

poniedziałek wtorek środa czwartek piątek sobota niedziela
          1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
 
Mordki listopadowe

 

Sobota (1 XI)

Dzień dość ciepły choć pochmurny od samego rana. Przed południem, gdy właśnie zbierałem się na dłuższy spacer z Ruterem, rozpadało się. No cóż, może jutro...

Poranne obgryzanie kości urodzinowej

 


Obraz absolutnej szczęśliwości.


Łukaszowi udało się rozruszać Rutera przy pomocy starej zabawki.


A wieczorem, Ruter traktuje moją wersalkę jak swoje legowisko.

 

Niedziela (2 XI)

Niedziela od samego świtu ciepła i pięknie słoneczna. W trawie sporo wilgoci i na porannym spacerze mocno zamoczyłem buty. Ale ewidentnie dzień zapowiada się fantastycznie. Na początek poszliśmy na łąkę, ale Ruter nie był zbyt z tego zadowolony. Jakoś tak smętnie truchtał w moim pobliżu.


Coś bardzo ciekawego po drugiej stronie ulicy.


Ruter pełen koncentracji na dostrzeżonym obiekcie.


Zastygł nieruchomo na dobrych kilka chwil.


Z drugiej strony łąki też coś ciekawego zaczyna się dziać.

Wracając już do domu zobaczyliśmy w pobliżu kilka piesków biegających luzem, więc postanowiłem pozwolić Ruterowi dołączyć do nich. Po dobrej chwili zebrała się niezła ferajna do hasania .


Mały czarny nieznajomy zaprowadził Rutera na boisko, a tam czekała już Sani.


Sani i Ruter we wspólnym pościgu za czarnym małym koleżką.


Mały ale również skory do zabawy.


Lubował się w gonitwach, a szczególnie w uciekaniu :)


Najlepsza obrona, to kontratak.


Chwila przerwy, pojawiła się Wera.

 

Tuż przed południem, korzystając ze wspaniałej pogody, znaleźliśmy się na Solwayu. Miałem nadzieję, że w taka pogodę na pewno spotkamy inne pieski i Ruter będzie miał okazję do wybiegania się. I nie omyliłem się. Baster i Werka, ale także kilka innych mniej znanych piesków, wystarczyło by Ruter wrócił do domy kompletnie wyczerpany.


Na początek zawadiackie biegi wokół mnie.


Uwaga, Werka na horyzoncie.


Chwila odpoczynku w cieniu.


Tym razem nie trzeba poić się w kałuży.

Piątek (7 XI)

Przez prawie tydzień nie było okazji do zrobienia choćby jednej fotografii. Dzień po dniu ta sama szarówka, mgła albo deszcz. Każdy dzień pochmurny. Ruter jak zwykle wieczorem zawsze niecierpliwie wygląda przez okno wspierając się przednimi łapami na parapecie i ponagla mnie wzrokiem do wyjścia na spacer. Jednak wieczorem jest zawsze już zbyt ciemni na zrobienie jakichkolwiek zdjęć.


Dziś wyprowadziłem Rutera rano na tyle późno, że było już wystarczająco jasno na zdjęcia.


Ruter wypatruje czegoś za moimi plecami.

Sobota (8 XI)

Sobota jak poprzednie dnie okazała się pochmurna, zamglona, ale niezbyt chłodna. Powietrze dość wilgotne ale bez opadu. W południe zdecydowałem się więc na spacer na Solway.


Ruter trzyma się blisko mnie.


Baczne lustrowanie okolicy.


No i hasanie po chaszczach.


Oraz hasanie po ścieżkach.
 


Na koniec cierpliwe pozowanie.

 

Niedziela (9 XI)

Już na porannym spacerze widać było, że słońce utoruje sobie drogę i w ciągu dnia na pewno się przejaśni. Ostatecznie wybraliśmy się na spacer tuż po 12-tej. Oczywiście na Solway.


Wreszcie słonko !


Czyżby znowu kret ?


Ruter pozuje do zdjęcia okładkowego.

Poniedziałek (10 XI)


Poranne pieszczoty.

Niemal w samo południe poszliśmy na spacer na Solway. Pogoda była idealna. Liczyłem na to, że spotkamy jakieś inne pieski, ale było dość pustawo. Dopiero na drugim okrążeniu natknęliśmy się na Bacę, ale ten nie był zbyt skory do zabawy. Minęło całe następnie okrążenie zanim Ruterowi udało się go rozruszać.


Początek spaceru. Ruter rozgląda się za towarzystwem.


Z wysoka lepiej widać :)


Ruter: A czy ty wiesz, Baca, jaką rybę wczoraj złowiłem ?


Baca: Niemożliwe, aż taką wielką ?

Wtorek (11 XI)

Świąteczny wtorek też okazał się bardzo ciepły i słoneczny. Wbrew planom postanowiłem więc i dzisiaj przegonić Rutera po Solwayu.


Ruter obserwuje moje zmagania ze zboczem.

Na górnej skarpie znaleźliśmy się 30 minut przed południem. Zrobiliśmy prawie cztery pełne okrążenia, jednak nie spotkaliśmy żadnych znajomych piesków, więc Ruter człapał za mną bez specjalnego entuzjazmu. Co prawda spotykaliśmy kilka innych piesków, ale żaden nie wykazywał ochoty do zabawy z Ruterem. Dopiero wracając do samochodu na dolnej skarpie natknęliśmy się na Sabę.


Od razu zabawa świetnie się rozpoczęła.


Półroczna Saba doskonale się rozumie z Ruterem.


Gonitwy trwały aż do końca skarpy.


Ruter opanował wywracanie przeciwnika w pełnym biegu.

 

Sobota (15 XI)

Dobra pogoda utrzymała się aż do weekendu. Jest słonecznie i stosunkowo ciepło. Nie obeszło się więc bez spaceru na Solvay.


Ruter wypatruje towarzystwa.


No trudno, samemu też można poganiać !


Może jednak ktoś jeszcze przyjdzie ?


Przejrzyste powietrze, że nawet góry widać !

W połowie drugiego okrążenia trafiliśmy na gromadkę psiaków. Był Baster, był Wirus, i była Sara. Następne dwa okrążenia Ruter zrobił więc w towarzystwie Sary od czasu do czasu urządzając gonitwy.


Dobrana parka łobuziaków.

 

Niedziela (16 XI)

Dzień pochmurny i wietrzny, ale jeszcze niezbyt chłodny. Można pospacerować w jesiennej kurtce. Na samym początku spotkaliśmy dwa przyjacielskie malamuty, ale Ruter był dość przestraszony. Zrobiliśmy z nimi pół okrążenia i Ruter zaczął się powoli do nich przyzwyczajać, jednak trudno było mówić o wspólnej zabawie.


Ruter tradycyjnie wypatruje towarzystwa ze skarpy.

W połowie pierwszego okrążenia spotkaliśmy Alfę, Sabę i Jaskiera. Ruter był uszczęśliwiony. Nic dziwnego, że natychmiast rozpoczęły się gonitwy.


Chwila odpoczynku po pierwszym wyścigu.


Jaskier wszystko ma pod kontrolą.


Gonitwa z Aflą po chaszczach.


Kolejna rundka szaleństw.


Chwila odpoczynku za drzewem.


Już wracamy.

Wtorek (18 XI)

Od poniedziałku Ruter ma kłopoty żołądkowe. Wymaga częstego wyprowadzania, a kupę robi bardzo rzadką. W tej sytuacji zdecydowałem się urządzić Ruterowi dobowy post.


Ruter pomaga mi wstać o świcie.

Czwartek (20 XI)

W środę wznowiłem podawanie Ruterowi karmy. Biegunka ustała, a Ruter czuje się bardzo dobrze. Nic nie wskazuje na jakąkolwiek chorobę. Sądzę, że to tylko jakaś chwilowa niestrawność była.


Ruter odwiedził mnie w nocy.

Niestety Ruter zupełnie przestał robić kupę. W środę zjadł śniadanie ale bardzo niechętnie. Obiadu już nie tknął. Jednak wigoru i samopoczucia nie stracił, więc dalej bagatelizuję sprawę. postanawiam poczekać do jutra z decyzją. Na razie podają mu zmniejszoną porcję.

Piątek (21 XI)

Ruter na porannym spacerze po chwili truchtania najpierw mocno zwymiotował bardzo intensywnie żółtą cieczą, a później zrobił niewielką kupę. Zdecydowałem się więc jak najszybciej skonsultować z weterynarzem. Jednak po telefonicznej rozmowie z Arką nieco się uspokoiłem. Postanowiłem dać Ruterowi normalną porcję a do weterynarza ;pojechać wieczorem. W ciągu dnia jednak Ruter zachowywał się całkiem normalnie, a po południu zrobił normalną kupę. Wydaje się więc, że wszystko wróciło do normy bez wizyty u weterynarza.

Sobota (22 XI)

Na sobotę zapowiadane było ochłodzenie oraz opad śniegu. Z niecierpliwością wyglądałem więc rano przez okno. I rzeczywiście, spadł. Ale jednak jakby trochę mizernie. W każdym razie Ruter jakby go w ogóle nie zauważył, na porannym spacerze biegał sobie jak zwykle.


Ruter nie jest zainteresowany drobnym białym puchem na ziemi.

Wszystko odmieniło się w południe. Nagle, zupełnie niespodziewanie, w ciągu kilkunastu minut sypnęło. Biała pokrywa przykryła wszystkie inne kolory. Do zmierzchu pozostało kilkadziesiąt minut, nie mogłem więc odmówić psu zabawy.


Na boisku czekała już gotowa do szaleństw Sani.


Była też zabawa w łapanie kulek śnieżnych.


Krótki film z harców Rutera na pierwszym śniegu.

Piątek (28 XI)


Tuż przed północą. Ruter okupuje moją wersalkę.

Sobota (29 XI)

Na sobotę zaplanowany mamy mały remont w kuchni. Ruter chodzi za mną krok w krok, zagląda do każdej szpary i sprawdza wszystko co tylko dotknę. Z bardzo poważna miną obwąchuje każdy detal pod zlewozmywakiem.

Ruter kontroluje każdą moją czynność.

 


A po ciężkiej pracy obaj odpoczywamy.

 

 


(c) Aleksander Piwkowski

Kraków, 2008