Ruter

Maj 2008

poniedziałek wtorek środa czwartek piątek sobota niedziela
      1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31  

 

 

Mordki majowe.

Czwartek (1 V)


Ruter grzecznie siedzi na wyznaczonym miejscu


Coraz trudniej wsiąść tego cielaka na kolana...

Piątek (2 V)


Przedpołudniowe oczekiwanie na wycieczkę.


Pełna gotowość na każdy szelest.

W samo południe znacznie się ociepliło a i słońce coraz częściej i na dłużej wygląda zza chmur. Mimo wszystko pogoda niepewna, więc decyduję się na spacer w Las Krzyszkowicki. W ostatniej chwili dołącza do nas Łukasz.


No i jest wreszcie wycieczka, idziemy przez Las Krzyszkowicki.


Chwila odpoczynku na ugaszenie pragnienia.

Chwila na zabawę


Wreszcie zmęczony.


I już gotowy do dalszej drogi


W domu po wycieczce.

Już pod koniec spaceru po lesie natknęliśmy się na ścieżce na dwa lużno biegające bez kagańca psy. Kilkadziesiąt metrów dalej spacerowała para starszych osób. Większy z tych dwóch psów oczekiwał na nasze zbliżenie siedząc i bez ruchu nas obserwując. Drugi, znacznie mniejszy pies ale mniej więcej wielkości Rutera, biegał obok. Zbliżaliśmy się powoli, Ruter z wyraźną rezerwą. Gdy zbliżyliśmy się na kilka metrów większy pies podbiegł do Rutera i zaczął go obwąchiwać. Ruter stał wyprężony i oczekiwał w napięciu. Mniejszy pies kręcił się bardzo blisko, ale do Rutera nie podchodził. Wreszcie Ruter nieco się ośmielił i wyrażanie machając ogonem i kręcąc ciałem odwrócił się w kierunku tego mniejszego.

I w tym momencie ten mniejszy bez żadnego ostrzeżenia podniósł jazgot i zaatakował Rutera. Ponieważ stały tuż obok siebie Ruter nie miał czasu na reakcję. W panice zaczął się wycofywać a tamten dopadł Rutera i gryzł po karku. Nie miałem czasu na reakcję, więc kopniakami usiłowałem odpędzić agresora. Po kilku solidnych kopniakach pies dał spokój Ruterowi i uciekł w kierunku opiekunów. Natomiast Ruter przycupnął w pobliżu mnie i jeszcze przez kilkadziesiąt sekund skomlał przestraszony. Dla Rutera musiało to być okropne przeżycie, bowiem taka agresja spotkała go po raz pierwszy. Mam nadzieję, że nie wpłynie to negatywnie na jego ochotę na spacery w tym lesie. Na szczęście nie znalazłem na ciele Rutera żadnych śladów ugryzień, węc wszystko wskazuje na to, że tym razem przygoda zakończyła się tylko na strachu.

Sobota (3 V)

Na sobotę już wcześniej zaplanowałem wypad trochę dalej niż za autostradę, choć do końca nie byłem zdecydowany gdzie dokładnie. W końcu zdecydowałem się na Pasmo Bukowca, czyli rejon tuż za Bęczarką. Zaparkowałem tuż koło kościoła w Bęczarce i stamtąd wyspindraliśmy się na Pasmo Bukowca idąc w kierunku południowym a później  południowo zachodnim. Grzebietem, ścieżkami a czasem na przełaj, szliśmy w kierunku zachodnim aż do szlaku niebieskiego, którym zszedłem do Bęczarki w kierunku północnym. Stamtąd szosą do samochodu 1500 metrów.

Być może z powodu wczorajszej przygody Ruter przez cały czas trzymał się mnie bardzo blisko, chociaż właściwie na spacerach zawsze trzyma się mnie bardzo blisko. Tym razem jednak był też bardzo posłuszny i reagował na każde zawołanie czy gwizdnięcie.


Chwila odpoczynku na pierwszej polanie


Pełny relax na drugiej polanie


Grzbietem Pasma Bukowca w kierunku zachodnim.


Chwila odpoczynku na trzeciej polanie


Schodzimy do Bęczarki

Pod koniec trasy grzbietem Pasma Bukowca natknęliśmy się niespodziewanie na zwłoki młodego jelonka. Leżały tuz koło ścieżki, na której widoczne były świeże ślady ciągnika. Ominąłem je z pewnej odległości ponieważ nie znając przyczyny śmierci zwierzęcia nie chciałem, by Ruter miał jakiś z nim kontakt. Zanim jednak się spostrzegłem co leży przy drodze do zwłok podbiegł już Ruter. Z wielkim zainteresowaniem przyglądał się zwłokom aż wreszcie po kilkunastu sekundach chyba wreszcie dotarło do niego co przed nim się znajduje. Dopiero wtedy  gwałtownie odskoczył i bardzo przestraszony stanął w odległości kilku metrów.

Po zrobieniu zdjęcia ruszyłem ścieżką dalej, jednak Ruter pozostał w miejscu kilka metrów przed zwłokami. Zawołałem go kilka razy, jednak Ruter choć za każdym razem reagował, to doszedłszy do miejsca ścieżki w którym musiał przejść koło zwłok, zawracał i cicho skomląc siadał z powrotem patrząc na mnie błagalnie. Najwyraźniej bał się przejść koło padniętego jelonka. Wróciłem się więc do niego i trzymając za obroże przeciągnąłem Rutera po ścieżce do miejsca w którym ciało jelonka pozostało kilka metrów za nami. Dopiero wtedy Ruter przestał stawiać silny opór. Dalej nie było z Ruterem już żadnych problemów.

W ciągu około 4 godzin tej wycieczki pokonaliśmy w poziomie ponad 10km (dokładnie: 10220m) oraz różnicę wysokości około 140m. Ruter niestety nie wytrzymał trudów przejazdu samochodem i tuż przed dojazdem do Bęczarki zwymiotował w aucie. Podobnie w drodze powrotnej. No cóż, trzeba będzie podawać mu jakieś leki prze każdą podróżą.

Niedziela (4 V)

Niedziela okazała się niesprzyjająca do jakichkolwiek wycieczek a nawet spacerów - deszcz i chłód skutecznie uwięził nas w domu.


Niedzielny odpoczynek

Wtorek (6 V)

Tuz po powrocie z pracy zabieram Rutera do weterynarza wyjąć kleszcza, którego Anka znalazła pod szyją Rutera. Już wcześniej dwukrotnie wyciągałem kleszcza Ruterowi jednak tym razem kleszcz był stosunkowo mały i głęboko siedział więc obawiałem się swoich domowych metod.  U weterynarza zakupiłem przy okazji specjalne szczypce znakomicie ułatwiające wyciąganie kleszczy. Przy tej okazji również zważyłem go. Wynik: 27kg.

Wieczorna kąpiel nie za bardzo się udała Łukaszowi, ponieważ ubiegł go Ruter. Wystarczyło tylko na chwilkę zostawić niedomknięte drzwi od łazienki.


Ruter myszkuje w wannie.


Zainteresował go nawet wysoki parapet.


Z piłeczką w zębach można już zrezygnować z kąpieli.

Środa (7 V)

W poniedziałek Anka namówiła mnie na kupno szelek dla Rutera. Nie jestem do nich zbyt przekonany, ale z pewnością pomogą nam znieść lęk przed skręceniem Ruterowi karku. Już nieraz zdarzało się, że Ruter nagle czymś zainteresowany ruszał gwałtownie przed siebie by po rozciągnięciu się smyczy na pełną długość nagle być zatrzymanym w miejscu za obrożę.


Pierwszy poranny spacer w szelkach.

Może nie wygląda to zbyt szykownie, ale jest chyba bezpieczniejsze...

 


Poranna drzemka pod balkonem

Oraz przedpołudniowa we własnym legowisku

Czwartek (8 V)


Drzemka przedpołudniowa pod balkonem

Piątek ( 9 V)


O świcie, ale już najedzony i po spacerze.

Sobota (10 V)


Czujne spanie nad ranem (4:53) pod wersalką.

Poranny spacer.


Ślady Rutera z porannej rosy


Odpoczynek w zabawie, w porannym słonku.

Ponad godzinne szaleństwa z koleżkami i koleżankami. Na zdjęciach z Bafi i Tiną.


Radosny bieg po zdrowie Rutera.

Wycieczka w Pasmo Barnasiówki. Po ponadgodzinnym porannym spacerze o 5:30 musiałem jeszcze nieco dospać, przez co przespałem zaplanowana godzinę wycieczki. W pośpiechu spakowany wyszedłem z Ruterem tuż po 12:00, ale do Sułkowic dotarliśmy dopiero o 13:30. Pogoda była od samego rana wspaniała, więc w planach miałem przejście całego Pasma Barnasiówki. Jednakże już za Jasienica zdałem sobie sprawę, że nie mam szans zmieścić się w rozsądnym czasie, Tak więc po zobaczeniu przepięknej polany postanowiłem spędzić na wylegiwaniu się godzinkę i wrócić ta samą trasą do samochodu.


Na szczycie Pisanej


Na polanie za Jasienicą


Ruter buszujący w trawie


a także w lesie.


Gdy zrozumiał, że nie ruszymy się stąd przez jakiś, czas w trawie na odpoczynek.


Zaspokojenie pragnienia.


Na szczycie Jasienicy


W drodze powrotnej z Jasienicy


W pobliżu Pisanej.


Schodzimy do Sułkowic.


Przepiękna ścieżka wśród łąk i pól


Na samym końcu wycieczki Ruter nieco się rozruszał.


Tuz przed Sułkowicami


Jeszcze w miarę czysta woda.

W sumie przez 4,5 godziny (od 13:34 do 18:06) zrobiliśmy w poziomie ponad 13,5km z różnicą wysokości 300m od 277 do 577m (wg GPS) w tym około godzina wylegiwania się na polance za Jasienicą.  Przez całą drogę Ruter jak zwykle trzymał się mnie i nie oddalał się na odległość większą niż kilka metrów. Następnym razem trzeba będzie wybrać się na tę trasę dużo wcześniej, tak aby z Sułkowic wyjść najpóźniej o 11:00, wtedy jest szansa na przejście całego pasma i powrót.

Niedziela (11 V)

Niedziela miała nie być tak pogodna jak sobota, więc nie zaplanowałem żadnej wycieczki. Zresztą nawet gdyby była dobra pogoda, to Ruter chyba czuł jeszcze w kościach wczorajsza wycieczkę gdyż jakoś nie wykazywał specjalnej ochoty do wychodzenia z domu. Jedynie poranny spacer był obowiązkowy.


Przed południem Ruter z lubością wyleguje się pod moją wersalką.


Spacer po okolicznych łąkach wczesnym popołudniem.


Spacerujemy po osiedlu.

Poniedziałek (12 V)


Popołudniowy spacer po osiedlu też może obfitować w ładne ujęcia.


A to już skwer przed naszym blokiem.


Na tym samym skwerku przed blokiem.


I jeszcze jedno ujęcie na skwerku przed blokiem.

Na popołudniowym spacerze zaglądnęliśmy do przychodni weterynaryjnej na Kordiana 60, by zważyć Rutera. Okazało sie, że Ruter ma już około 27,9kg.


Ruter na wadze. To już 27,9kg.

Piątek (16 V)

Pod moją nieobecność Ruter szuka miejsce do spania w pobliżu Anki. Tym razem przytaskał sobie do pokoju ręcznik z koszyka na balkonie i ułożył pod ławą w dużym pokoju. Na zdjęciu doskonale widać do czego ten ręcznik był mu potrzebny.


Ruter ułożony pod ławą na przytaskanym z balkonu ręczniku.


Po pewnym czasie bardziej potrzebne okazało się usytuowanie w pobliżu wersalki.


Na popołudniowym spacerze.

Wracając ze spaceru wstąpiliśmy po drodze do przychodni na Kordiana 60 i zważyłem ponownie Rutera. Dziś okazało się, że Ruter ma już 28,1kg. Ponieważ jest niemal dokładnie połowa miesiąca wiec wygląda na to, że na koniec maja Ruter będzie miał około 29,5kg.

Sobota (17 V)


W samo południe drzemka pod moją wersalką.

Po 13-tej Łukasz postanowił przegonić Rutera wokół boiska.


Pozowane...


Ruter wyrywa się do kolegi,


więc Łukasz musi go uspokajać.


Popołudniowa drzemka na własnym legowisku.

Łukasz z Arturem zabawiają psa na materacu w pokoju Artura.


Popołudniowy relaks na balkonie


Ciekawość świata poprzez szczebelki.


Ma koniec dnia koniecznie trzeba zaliczyć także parapet/.

Niedziela (18 V)

Poranny spacer jak zwykle przed 6-tą. Tym razem jednak wyprowadzam go ja, bo w ciągu tygodnia zwykle robi to Artur.


Ciepło, choć pochmurnie, trawa o tej porze mokra, brak koleżków Rutera.

W ciągu dnia znów wylegiwaliśmy się na balkonie, choć dość krótko, bo przegonił nas wiatr i deszcz. Z tego też powodu spacery były krótkie i tylko po najbliższym osiedlowym otoczeniu.


Ruter znowu rozbiera stary koszyk na czynniki pierwsze.


Póki jednak słonko świeci, lenistwo święci tryumfy.

Poniedziałek (19 V)

Wczoraj wieczorem (około 22:00) po powrocie ze spaceru Ruter dostał jak zwykle porcję 100g karmy. Przez cały dzień zachowywał się normalnie, także na spacerze hasał sobie z koleżkami i koleżankami (Bafi, Tina, Hektor, Jaskier i inni) jak zwykle. Jakąś godzinę po kolacji już drzemał pod wersalką u moich stóp wciśnięty w kąt pomiędzy wersalką a komputerem..

W pewnym momencie zaczął się wiercić. Przekręcił się jakby chciał wstać, jednak wcześniej zaczął się krztusić i wreszcie zwymiotował. Zwrócił w jednej chwili całą zjedzoną godzinę wcześniej porcję i jeszcze chyba drugie tyle. trochę się przestraszyłem, ponieważ od czasu choroby w grudniu Ruter nigdy tak gwałtownie nie wymiotował. Poza tymi wymiotami pies jednak zachowywał się normalnie. Nie miał temperatury, nos wilgotny i chłodny, nie był apatyczny. Wszystko w normie. Prawdopodobnie więc zaszkodziło mu tylko coś co zjadł na spacerze. Możliwe też, że był to orzech, który zwędził mi z wersalki godzinę przed spacerem -pożarł go w całości, włącznie ze skorupką. Tego wieczoru zdecydowałem się nie dawać mu więcej jedzenia.

Dzisiaj rano niepokój mój wzrósł, ponieważ na porannym spacerze Ruter znowu zwymiotował. Mało, bo od popołudnia nic nie jadł, ale jednak nie był to dobry objaw. Zadzwoniłem do kliniki Arka. Po konsultacji zdecydowałem się przegłodzić psa do wieczora. Za porada weterynarza zabrałem także miskę z wodą. Do wieczora, czyli do mojego powrotu z pracy Ruter nie dostał niczego do jedzenia a ni do picia. Wbrew obawom zniósł to całkiem nieźle - prawie cały dzień przespał. W ciągu dnia Ruter nie wymiotował więcej.

Po południu zadzwoniłem ponownie do Arki by upewnić się że mogę psu już dać jeść i pić Niestety, okazało się, że ścisła dietę trzeba utrzymać do wieczora następnego dnia. Tak więc Ruter ma wytrzymać bez jedzenia ponad 48 godzin. No, nie wiem jak my to wytrzymamy. Ostatnim razem gdy spóźniłem się z karmieniem o godzinę, Ruter przypominał o sobie w dość bolesny dla nas sposób. Tym razem na razie jest spokojny. Ale co będzie jutro ? Po dłuższej dyskusji z kliniką zdecydowałem się dać mu chociaż trochę pić. Tak więc teraz (jest godzina 22:30) Ruter jest po szklance wody zamiast kolacji, a ja po półgodzinnym tłumaczeniu mu, że nie mogę dać mu dziś jedzenia i nie zmieni tego nawet gryzienie mnie po rękach. Doszło do tego, że mam teraz wyrzuty sumienia jedząc kolację.

W tym dniu nie robiłem żadnych zdjęć Ruterowi, ale zachowało się kilka zdjęć zrobionych innym aparatem na początku miesiąca, niestety bez datownika, ale wiem, że były robione pod koniec kwietnia lub na początku maja. Oto one:


To już jedno z ostatnich zdjęć Rutera na tym krześle, bo wkrótce nie będzie się na nim zupełnie mieścił.
Na zdjęciu widać, jak trudno spać na tak małej powierzchni.


W oczekiwaniu na mój powrót do domu najlepsze miejsce do spania do u progu mojego pokoju.


Rezultat prób przekopania się do mojego pokoju.

Wtorek (20 V)

Rano Ruter czół się znakomicie, a w nocy też nie było problemów. Zdecydowałem się więc, wbrew zaleceniom weterynarza, dać mu rano trochę karmy, to znaczy 50g. Anka do południa została w domu, więc mogła go mieć na oku. Okazało się, że nie było żadnych sensacji żołądkowych, więc popołudniu podała mu znowu 50g karmy. Po powrocie do domu około 17:00 wyprowadziłem go na krótki spacer po czym dałem mu 100g. Teraz obserwuję go pilnie, ale już widać że nie ma żadnych problemów, wręcz przeciwnie. Ruter rozruszał się, a nawet rozbrykał. Teraz wręcz trudno go uspokoić. Jeśli wszystko będzie do wieczora w porządku, to na kolację dostanie znowu 100g. Jutro rano natomiast normalnie już 200g.

Poniżej dwa zdjęcia pokazujące czego to się nie robi, aby tylko móc na chwile przytulić się do pana.


Na wersalkę włazić nie wolno, ale oprzeć się już można.
Ważne więc, aby choć jedna noga dotykała podłogi.


Jak widać warunek jednej nogi spełniony :)
Ruter w tej pozycji tkwił kilkanaście minut.

Kolacja miała być dopiero po wieczornym spacerze, ale tuż po 20:00 skapitulowałem. Ruter wykazywał tyle zaangażowania w poszukiwaniu czegokolwiek do jedzenia a przy tym wykazał się takim zdrowiem i dobrym samopoczuciem, że doszedłem do wniosku że wszystko z jego żołądkiem jest już w porządku. Z tego powodu, choćby dla sprawienia mu choć trochę ulgi w cierpieniach głodowych, o godzinie 20:20 dałem mu 100g z zamiarem dołożenia jeszcze 50 po spacerze.

Na odgłos zdejmowanej z półki miski Ruter rzucił się w moim kierunku z taką gwałtownością, że na zakrętach odbijał się od ścian byle prędzej znaleźć się w moim pobliżu. Szkoda, że Państwo tego nie widzieli :)

Czwartek (22 V)

Od wczoraj Ruter dostaje pokarm już w normalnych porcjach, to znaczy rano i popołudniu po 200g oraz wieczorem 100g. Wydaje się,  że wszelkie problemy żołądkowe Rutera już minęły.


Ruter przymierza się do przedpołudniowej drzemki, oczywiście pod moją wersalką.


No i drzemka w pełnym toku.

Sobota (24 V)


Na popołudniowym spacerze ....


... Ruter spokojnie obserwował otoczenie

 

Ciekawe, co oni sobie tłumaczą, że Ruter po tym jest aż tak załamany ?

 

Niedziela (25 V)

Dzisiaj  w samo południe pojechaliśmy sobie na spacer po Lesie Tynieckim. Niestety, tym razem nie zabrałem ze sobą aparatu ani kamery. Tak więc możecie obejrzeć sobie zdjęcia z tego lasku z poprzednich wycieczek, które jeszcze w tym serwisie nie zamieściłem.

Czwartek (29 V)


Przedpołudniowa drzemka

Sobota (31 V)

Od kilku dni poluję z aparatem na Hektora. Niestety, jakoś tak się mijamy na spacerach, że jak się wreszcie spotykamy, to jest zbyt ciemno na dobre zdjęcia. Także dzisiaj na poranny spacer zabrałem ze sobą aparat ale i znowu Hektora nie spotkaliśmy. Zamiast Hektora spotkaliśmy jednak Sabę i Tofi. Oczywiście, natychmiast skorzystałem z tej okazji i dzięki temu galeria znajomych Rutera znowu się nieco powiększyła.


Wspólna zabawa Saby, Bafi i Rutera.


Bafi, Ruter i Saba


Zabawa Rutera z Tofi


Tofi atakuje, Ruter prowokuje.


Atak i unik. Chyba zapatrzyły się na współczesne filmy akcji....


A tutaj już klasyczne gryzienie.

Dzisiejszy poranny spacer trwał ponad godzinę. Poza zabawą z Sabą i Tofi Ruter miał okazję pohasać także z Bafi oraz kilkoma innymi koleżkami, których spotykaliśmy akurat wtedy, gdy właśnie decydowałem już o powrocie do domu. Oczywiście, w takiej sytuacji powrót musiałem odwoływać aż do zakończenia zabawy z kolejnym koleżką lub koleżanką Rutera.

 

 


Start Slide Show PicLens


(c) Aleksander Piwkowski

Kraków, 2008